poniedziałek, 23 stycznia 2017

Zjednoczone stany miłości (2015) - Tomasz Wasilewski




To mój pierwszy kontakt z filmem tego młodego reżysera i jak widzę u Wasilewskiego absolutnie nie ma pieszczenia się z tematem, autocenzury i poprawności obyczajowej. Jest do bólu surowo, bez ozdobników, chyba że za taki uznać oryginalną kolorystykę. Brak jest większych marginesów na których jakieś bardziej skomplikowane figury starałby się wyjaśniać. Tutaj jest tylko człowiecze „życie”, dla jednych prawdziwe, dla innych wydumane. Dość jednowymiarowe, skupione na podmiocie i jego uczuciach, które wpędzają go w stany depresyjno-maniakalne. Treść jest skrajnie przygnębiająca, dialogi skromne, w większości niechlujnie szeptane, a minimalizm narracyjny ograniczający się do sugestywnych, ale kontrowersyjnie pseudoartystycznych scen pobudza skrajne odczucia. Można się czepiać, że za dużo cierpienia po linii kina moralnego niepokoju i że z drugiej strony zbyt odważnie, a nawet wulgarnie w kwestii cielesności. Trzeba jednak przyznać, że Wasilewski odpycha i jednocześnie intryguje, serwuje totalnie ciężkie doświadczenie, chwilami wręcz masochistyczne, ale nie stosuje płytkiego szantażu emocjonalnego, a widz ten intensywny ładunek uczuciowy odczuwa. Seans osobliwy, wzbudzający krańcowe komentarze. Myślę o nim, lecz z pewnością do niego szybko powtórnie nie powrócę.  

P.S. Zaraz po ciężkostrawnym Wasilewskim „lekkiego” Allena z Cafe Society obejrzałem i na nowo żyć mi się zachciało. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj