Ciekawe
było przyglądanie się szaleństwu, które ogarnęło rynek muzyczny, gdy po czterech latach studyjnego milczenia swoją trzecią płytę Adele zapowiedziała. Napięcie rosło wprost
proporcjonalnie do zbliżającej się daty premiery i tuż po wrzuceniu w otchłań
internetu pierwszego singla, promowanego obrazkiem nie byle kogo, bo Xaviera
Dolana, nawet ja się dość mocno podjarałem. Powodem mojej osobistej ekscytacji, było nie tylko Hello, jako nienaganna kompozycja, ale właśnie wizja i warsztat Dolana,
którymi wybornie uchwycił klimat tego numeru. Świetna podwójna robota i sporo
wzruszenia, bez względu na przewidywalność formy i trywialność prowokowanych emocji.
Tak to już jest z utworami Adele, że one w większości absolutnie poza względny
schemat nie wychodzą, ale ich siła ogromna tkwi w precyzyjnym trafieniu w tą
intymną strunę, która to intensywnie rozedrgana człowieka bezgranicznie
porusza. Hello w na poły artystycznym i pretensjonalnym anturażu stworzonym przez cudowne dziecko
kanadyjskiego kina, powoduje niezwykle wysokie natężenie poruszeń i stanowi bezwzględny
dowód na ponadprzeciętną wrażliwość Adele i Xaviera. Coby jeszcze nie napisać,
jakich górnolotnych określeń nie użyć i jak bardzo osobiście wstydzić się podatności na
tego rodzaju emocjonalną sugestię, to jedno przyznać muszę i absolutnie poczucia
oczarowania się nie wyrzekam – apetytu to mainstreamowe dzieło mi narobiło. :) Niestety (nie
będę w bawełnę owijał), po kilku przesłuchaniach pełnego materiału z krążka, mój
własny entuzjazm przygasł, bo on w tym wymiarze kompletnym, to sporo wątpliwości we
mnie wzbudził. Nie nazwę 25 jednak albumem słabym, bo w znaczeniu czysto
warsztatowej roboty sztabu kompozytorskich czy producenckich osobistości, to
produkt w pełni profesjonalny. W tym jednym określeniu zawarty jego istotny
walor i jednocześnie równie znacząca wada. Mianowicie materiał jest tak
wypieszczony, że sprawia wrażenie zbyt dopasowanego do oczekiwań. On jest tak
idealnie skrojony do wymagań rynku, a dokładniej pisząc nastawiony na pobijanie
kolejnych rekordów sprzedaży, że jego autentyzm staje pod ogromnym znakiem
zapytania. Czy głębokie emocje wypływające z tekstów i głosu Adele nie są niestety surowcem z którego syntetyczny, tylko udający osobisty materiał
powstał? Mam takie odczucia i jestem po części wściekły, że ta zjednująca świadomych fanów naturalność, ten ogromny potencjał,
jaki we wrażliwości artystycznej i emocjonalnej Adele tkwi, został tutaj zaprzedany
na rzecz komercyjnego sukcesu. Bo jak inaczej skomentować tą miałkość made in
Celine Dion jaka w Water Under Bridge zawarta, przelukrowaną przebojowość na kształt
plastikowego popu gwiazdek pokroju Kate Perry, jaka tanecznym rytmem Send My
Love do poziomu żenady sprowadziła, czy pisząc wprost schlebianie gustom tych odbiorców, którzy na pytanie
czego słuchają odpowiedzą, że wszystkiego. Wszystkiego, czyli niczego, bo co ich
obchodzi konkretny wykonawca, jego ewolucja muzyczna, czasem progres innym
razem regres, a najczęściej constans na albumach prezentowany. Przebój się
liczy, który szybko przyjdzie na chwilę opęta i równie prędko zostanie
przegoniony przez inny lub też wywietrzeje z niego magia pod ciężarem tysięcy przypadkowych odtworzeń. To jest mój zarzut względem 25 i podstawa mojego rozczarowania, że
pośród kompozycji bezpiecznych, przez co nijakich, tylko kilka ambitnych perełek
się znalazło. I Miss You z kapitalnymi bębnami, Remedy ze szlachetnym
akompaniamentem fortepianu i Million Years Ago, subtelnie utkany na gitarze
klasycznej czy nawet Love in the Dark, który pomimo patetycznej orkiestracji efekt
poruszenia potrafi uzyskać. Gdyby z całego krążka z pięć, może sześć (bo When
We Were Young też zasługuje na komplementy) tych wyjątkowych kompozycji wyciąć i w formie mini albumu wydać, to w taki sposób utrzymany zostałby szum wokół
osoby Adele jak i rekord sprzedaży mini LP zostałby pewnie pobity. Co
najważniejsze jakość najwyższa zostałaby zachowana i Adele nie naraziłaby się
tak bezpośrednio na krytykę tych, co więcej ambicji od niej oczekiwali. Dla
mnie 25 (co stwierdzam z przykrością), jako całość jest rozczarowaniem, bo od
artystki tego formatu to akurat asekuracyjnego podejścia do kompozycji najmniej oczekuję.
P.S. Pytanie - czy w I Miss You, to Ewę Bem słyszę? :)
P.S. Pytanie - czy w I Miss You, to Ewę Bem słyszę? :)
Nie rozumiem fenomenu tej dziewczyny;)
OdpowiedzUsuńBtw. Jeśli chcesz posłuchać czegoś nietuzinkowego, oryginalnego, intrygującego to Stara Rzeka "Zamknęły Się Oczy Ziemi" czeka:)
Rolu z Rolowego
ZSOZ pewnie sprawdzę, bo sporo się o tym albumie pisze właśnie kontekście czegoś wyjątkowego, natomiast do Adele jak i ostatnio do Hoziera mam słabość, choć akurat ona tym nowym albumem jak pisałem mnie rozczarowała. Pozdrawiam
Usuń