czwartek, 3 grudnia 2015

Adele - 25 (2015)




Ciekawe było przyglądanie się szaleństwu, które ogarnęło rynek muzyczny, gdy po czterech latach studyjnego milczenia swoją trzecią płytę Adele zapowiedziała. Napięcie rosło wprost proporcjonalnie do zbliżającej się daty premiery i tuż po wrzuceniu w otchłań internetu pierwszego singla, promowanego obrazkiem nie byle kogo, bo Xaviera Dolana, nawet ja się dość mocno podjarałem. Powodem mojej osobistej ekscytacji, było nie tylko Hello, jako nienaganna kompozycja, ale właśnie wizja i warsztat Dolana, którymi wybornie uchwycił klimat tego numeru. Świetna podwójna robota i sporo wzruszenia, bez względu na przewidywalność formy i trywialność prowokowanych emocji. Tak to już jest z utworami Adele, że one w większości absolutnie poza względny schemat nie wychodzą, ale ich siła ogromna tkwi w precyzyjnym trafieniu w tą intymną strunę, która to intensywnie rozedrgana człowieka bezgranicznie porusza. Hello w na poły artystycznym i pretensjonalnym anturażu stworzonym przez cudowne dziecko kanadyjskiego kina, powoduje niezwykle wysokie natężenie poruszeń i stanowi bezwzględny dowód na ponadprzeciętną wrażliwość Adele i Xaviera. Coby jeszcze nie napisać, jakich górnolotnych określeń nie użyć i jak bardzo osobiście wstydzić się podatności na tego rodzaju emocjonalną sugestię, to jedno przyznać muszę i absolutnie poczucia oczarowania się nie wyrzekam – apetytu to mainstreamowe dzieło mi narobiło. :) Niestety (nie będę w bawełnę owijał), po kilku przesłuchaniach pełnego materiału z krążka, mój własny entuzjazm przygasł, bo on w tym wymiarze kompletnym, to sporo wątpliwości we mnie wzbudził. Nie nazwę 25 jednak albumem słabym, bo w znaczeniu czysto warsztatowej roboty sztabu kompozytorskich czy producenckich osobistości, to produkt w pełni profesjonalny. W tym jednym określeniu zawarty jego istotny walor i jednocześnie równie znacząca wada. Mianowicie materiał jest tak wypieszczony, że sprawia wrażenie zbyt dopasowanego do oczekiwań. On jest tak idealnie skrojony do wymagań rynku, a dokładniej pisząc nastawiony na pobijanie kolejnych rekordów sprzedaży, że jego autentyzm staje pod ogromnym znakiem zapytania. Czy głębokie emocje wypływające z tekstów i głosu Adele nie są niestety surowcem z którego syntetyczny, tylko udający osobisty materiał powstał? Mam takie odczucia i jestem po części wściekły, że ta zjednująca świadomych fanów naturalność, ten ogromny potencjał, jaki we wrażliwości artystycznej i emocjonalnej Adele tkwi, został tutaj zaprzedany na rzecz komercyjnego sukcesu. Bo jak inaczej skomentować tą miałkość made in Celine Dion jaka w Water Under Bridge zawarta, przelukrowaną przebojowość na kształt plastikowego popu gwiazdek pokroju Kate Perry, jaka tanecznym rytmem Send My Love do poziomu żenady sprowadziła, czy pisząc wprost schlebianie gustom tych odbiorców, którzy na pytanie czego słuchają odpowiedzą, że wszystkiego. Wszystkiego, czyli niczego, bo co ich obchodzi konkretny wykonawca, jego ewolucja muzyczna, czasem progres innym razem regres, a najczęściej constans na albumach prezentowany. Przebój się liczy, który szybko przyjdzie na chwilę opęta i równie prędko zostanie przegoniony przez inny lub też wywietrzeje z niego magia pod ciężarem tysięcy przypadkowych odtworzeń. To jest mój zarzut względem 25 i podstawa mojego rozczarowania, że pośród kompozycji bezpiecznych, przez co nijakich, tylko kilka ambitnych perełek się znalazło. I Miss You z kapitalnymi bębnami, Remedy ze szlachetnym akompaniamentem fortepianu i Million Years Ago, subtelnie utkany na gitarze klasycznej czy nawet Love in the Dark, który pomimo patetycznej orkiestracji efekt poruszenia potrafi uzyskać. Gdyby z całego krążka z pięć, może sześć (bo When We Were Young też zasługuje na komplementy) tych wyjątkowych kompozycji wyciąć i w formie mini albumu wydać, to w taki sposób utrzymany zostałby szum wokół osoby Adele jak i rekord sprzedaży mini LP zostałby pewnie pobity. Co najważniejsze jakość najwyższa zostałaby zachowana i Adele nie naraziłaby się tak bezpośrednio na krytykę tych, co więcej ambicji od niej oczekiwali. Dla mnie 25 (co stwierdzam z przykrością), jako całość jest rozczarowaniem, bo od artystki tego formatu to akurat asekuracyjnego podejścia do kompozycji najmniej oczekuję. 

P.S. Pytanie - czy w I Miss You, to Ewę Bem słyszę? :) 

2 komentarze:

  1. Nie rozumiem fenomenu tej dziewczyny;)
    Btw. Jeśli chcesz posłuchać czegoś nietuzinkowego, oryginalnego, intrygującego to Stara Rzeka "Zamknęły Się Oczy Ziemi" czeka:)
    Rolu z Rolowego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ZSOZ pewnie sprawdzę, bo sporo się o tym albumie pisze właśnie kontekście czegoś wyjątkowego, natomiast do Adele jak i ostatnio do Hoziera mam słabość, choć akurat ona tym nowym albumem jak pisałem mnie rozczarowała. Pozdrawiam

      Usuń

Drukuj