poniedziałek, 7 października 2013

Evergrey - In Search of Truth (2001)




Imponujący głos Toma Englunda skupia na sobie uwagę podczas obcowania z In Search of Truth. Jego walory zapewne płeć żeńską najskuteczniej rozmiękczają, szczególnie w tych ciepłych fragmentach, kiedy pozostawiony jedynie z akompaniamentem pianina czy akustycznego wiosła swój czar rozsiewa. I albo we mnie ten pierwiastek kobiecy w sporej  dawce egzystuje, że głos tego Szweda wrażenie robi pokaźne lub też zaprzeczając przyjętemu modelowi socjalizacji, podczas rozwoju społecznego nie pozbyłem się wrażliwości, naturalnie także osobnikom płci męskiej przypisanej. Niemniej jednak nie będąc zniewieściałym jak mniemam, nie mam także zamiaru rezygnować z korzystania także ze sztuki która walor emocjonalny posiada. A teraz już całkowicie poważnie będzie. :) Tom Englund kapitalnie ze swoimi możliwościami wokalnymi zarówno w tych bardziej melancholijnych fragmentach się odnajduje, jak i tam gdzie rwące gitarowe partie więcej ognia do tej ogólnie klimatycznej formy dodają. Riffy serwowane, gdyby odrzeć z klawiszowego tła i brzmienie nadmiernej sterylności pozbawić z powodzeniem uniknęłyby zbytecznego rozmiękczenia. Stałyby się  jadowite, a przez co pozwoliły częściej szlachetną chrypkę wokalisty eksponować. W tę właśnie stronę na kolejnych albumach Evergrey zacznie ewoluować. Struktury znacznie intensywniej szarpane będą, a aranżacje prostoty pozbawione. Póki co jeszcze przy okazji In Search of Truth więcej tu klimatu patosem solidnie doprawionego, niż aranżacyjnej skomplikowanej faktury. Jednako album to od lat dla mnie wyjątkowy, chwytający za serducho równie efektywnie jak dzieła Anathemy. Tyle że dźwięki to zupełnie o różnej od twórczości ekipy braci Cavanagh proweniencji. Mniej w nich awangardy, a klawiszowe pasaże tropem klasycznej symfonii podążające. I gdyby komukolwiek w tym miejscu na myśl o plastikowej z casio pochodzącej orkiestracji na mdłości się zbierało, śpieszę donieść, iż pomimo pozornej gatunkowej analogii o lata świetlne zawarte na krążku Evergrey kompozycje wyprzedzają wszelkie pseudo symfoniczne heavy potworki. To na czas obecny jak już przy okazji refleksji w temacie Glorious Collision nie omieszkałem wspomnieć jedyna formacja z tej niszy, która odruchów zwrotnych swą podniosłą aurą we mnie nie wywołuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj