poniedziałek, 19 października 2015

Antimatter - The Judas Table (2015)




Całkowita szczerość na początek, a dalej to już pozerka z mojej strony będzie. ;) Gdzież tam, żart mi się do klawiatury klei, bo to chyba jasne, że jakakolwiek obłuda miejsca na stronach NTOTR77 do tej pory nie znalazła i nie znajdzie go i w przyszłości. Suchar czy jak zwał współcześnie mało zabawny tekst po trosze usprawiedliwiony, bo słuchając albumów Antimatter powaga dominuje, a ja lubię kiedy równowaga zachowana zostaje. Od Micka Mossa na krążkach żartobliwego tonu nie wymagam, gdyż konwencja muzyczna jaką uprawia nie przyjęłaby takiego luzu w swoje ramy, stąd sam wysiliłem wyobraźnię na maksa i w przypływie kreatywności tym żarcikiem otwierającym refleksję w temacie The Judas Table błysnąłem. Starczy już pajacowania, w tej chwili kończę zabiegi osobliwie treść urozmaicające i z pełną powagą na którą zasługuje szósty album Antimatter opisuję. To kontynuacja drogi jaką ekipa Mossa po odejściu ze składu Duncana Pattersona kroczyć zaczęła, czyli zamiast ultra klimatycznego dark wave’u, czy trip hopu, atmosferyczny rock jest tworzony. Tutaj atmosfera nadal rolę pierwszoplanową odgrywa, lecz tradycyjnie rockowe instrumentarium z gitarowymi akordami i solówkami przesiąkniętymi floydowską manierą zdecydowanie pulsu pobudzającego dostarczają. Czuć ducha Anathemy, szczególnie ze środkowego etapu działalności, więc kompozycje subtelnie sączą swą tajemnicę, płynnie w zapętlonej rytmicznej oprawie prowadząc główne motywy do kulminacji napięcia. A to czar roztoczy delikatna elektronika, załkają smyczki, akustyk krystalicznie czystym brzmieniem zaakcentuje swą niebagatelną rolę, a to samotny akord elektryka przygotuje pole dla popisowej solówki. Nad tą ucztą dla wrażliwców swym drżącym głosem zapanuje mistrz ceremonii wspomagany fragmentami wyrazistym głosem niewiasty. Tyle i tylko tyle lub wystarczająco lub nawet nadto? Prawdę mówiąc ten album to nic odkrywczego w sensie formuły ale został zagrany z pasją zaśpiewany z emocjonalnym zaangażowaniem i zaaranżowany po mistrzowsku, zatem ja jestem zachwycony. Szczególnie że czując się osierocony przez oblicze Anathemy z przełomu Eternity/Alternative 4/Judgement/A Fine Fay to Exit cieszę się z szansy obcowania z tego rodzaju dźwiękami. To piękna muzyka, która nie potrzebuje nadmiernych kombinacji by trafić do mojego serca - nie jestem uodporniony na jej walory, stwierdzam to z absolutną satysfakcją, nawet gdy nazwany miękkim przez brutalnych twardzieli zostanę. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj