niedziela, 18 października 2015

Kylesa - Exhausting Fire (2015)




Kylesa od kilku lat, a dokładnie tak od wydania Static Tensions funkcjonuje w mojej świadomości jako formacja całkiem interesująca, gdyż proponowana przez nią hybryda sludge'u i postrocka potrafi zarówno zmiażdżyć ciężarem jak i pobudzić transową chwytliwością z równą intensywnością. Stąd też przy okazji zapowiadanych nowych wydawnictw z zaciekawieniem nastawiam się na kolejną porcję produkowanego przez nią "hałasu". Nie inaczej było, gdy na horyzoncie pojawiły się wieści o nadchodzącym albumie zatytułowanym Exhausting Fire. Szczególnie gdy obrazek zdobiący front płyty okazał się jednym z ciekawszych plastycznych opraw jakie dane mi było ujrzeć w ostatnich latach - tak ten element ma zawsze dla mnie niebagatelne znaczenie gdy twórcze działania muzyków pozwalam sobie arogancko oceniać. Przykuwająca wzrok oprawa graficzna i interesująca muzyka (przez wzgląd na dotychczasowy dorobek jak i same kompozycje w necie sukcesywnie się pojawiające), to dla mnie wystarczające powody były, by nadchodzący krążek nabrał statusu priorytetowego wydarzenia. Nie ma finalnie rozczarowania, gdy całość już co najmniej kilkukrotnie odsłuchana, bo oto jest muzycznie, kompozycyjnie całkiem kreatywnie - na poziomie do jakiego przyzwyczaili. Jednak w tym satysfakcję podkreślającym tonie tkwi jedna wątpliwość, która jednoznacznego pozytywnego wrażenia nie pozwala wyrazić. Szkopuł w tym taki, że zawsze w przypadku zmierzenia się z pracą ekipy z Savannah krecią robotę robią wokale. I nie czepiam się, że zarówno Laura Pleasants jak i Phillip Cope nie potrafią śpiewać, nie oszukujmy się i weźmy pod uwagę, iż pośród wokalistów z takiego stylistycznego terenu mało prawdziwych wirtuozów strun głosowych. Problem jednak w tym konkretnym przypadku polega na tym, że jak nawet wielu z wokalistów z tej niszy gatunkowej śpiewać w tradycyjnym znaczeniu tego określenia nie potrafi, to chociaż w większości posiadają oni barwy ciekawe. Niestety oblicze głosu Laury i Phillipa jest nijakie i samo w sobie irytujące. To powód, że bezdyskusyjnie utalentowani kompozytorzy tworzący tą formację do mojej czołówki nadal wbić się nie mogą i póki wciąż duet wokalny drażnić będzie znaleźć się w tej elicie szans nie będą mieli. Żałuję ale nie jestem w stanie zdzierżyć nijakości i fałszowania w takim natężeniu, dosłownie fragmentami to aż mnie trzęsie.

P.S. Tak na marginesie jeszcze dodam, że interesująco potraktowany przez grupę Paranoid zabrzmiał cokolwiek intrygująco.

2 komentarze:

  1. Wcześniej tak mocno nie było tego słychać ale tutaj faktycznie problem się pojawia (może dlatego, że zdecydowanie więcej tutaj spokojnych fragmentów bez "darcia mordy"). Ale ja i tak tak bardzo lubię ich muzykę, że wcale mi to nie przeszkadza;) Teraz jeszcze czekamy na Baroness 18 grudnia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie to irytuje, tutaj w kilku fragmentach okropnie. :(

    OdpowiedzUsuń

Drukuj