Chris Cornell to obecnie niezwykle intensywnie
zapracowany weteran, bo wraz z Soundgarden materiał na drugą po powrocie płytę
przygotowuje, osobiście przebąkuje lub też głosem instrumentalistów Rage
Against the Machine napięcie podkręca plotkami o odrodzeniu Audioslave i
wreszcie materializuje idee kolejnego solowego albumu. Zaiste aktywnie szóstą dekadę życia wykorzystuje dając jasny sygnał, że można jak się chce i to nawet
na poziomie zdecydowanie powyżej granicy wstydu. Jak mogłoby być inaczej
kiedy zdrowie dopisuje i to fizyczne jak i psychiczne - ogromna swego czasu
popularność w głowie nie pomieszała, a wokalna charyzma jedynie okrzepła
zadziora absolutnie nie tracąc. Potrafi gość obecnie dojrzałą osobowość w
dźwiękach zawrzeć to i zapewne w przyszłości będzie i umiał z klasą się
zestarzeć. To jednak jeszcze śpiewka przyszłości, teraz dzisiaj częstuje pięćdziesięciolatka kompozycjami, które w formule quasi akustycznego plumkania
zgrabnie kleją się do uszu i prześladują chwytliwymi melodiami co wywołuje natrętne
objawy permanentnego nucenia w trakcie jak i jeszcze po wybrzmieniu ostatniego
numeru z "najwyższej prawdy". Ekstra, prawda? Tyle, że jest tu pewne
"ale" bo jakby "ale" być nie miało gdy akustyczne granie
nigdy głęboko do mojego serducha nie trafiało. Zdanie z rymem częstochowskim
i przekonaniem pozbawionym nadziei na dłuższy zachwyt w treści zawartym dla uatrakcyjnienia tekstu skleiłem. Ha,
taki błyskotliwy manewr. Zabawny czy "suchy" kwestia osobista tak
jak subiektywny odbiór muzycznej strawy. :) Stąd też szanując odmienne zdania,
gusta prawie (z naciskiem na wyjątek) wszelakie i licząc na wyrozumiałość
pozwalam sobie na ździebko krytyki. Myślę sobie, że pomimo niewątpliwie
atrakcyjnego pierwszego planu w głębi niewiele Higher Truth proponuje. Tak po
prawdzie (mojej prawdzie bo prawd jest przecież wiele, szczególnie naprawdę
prawdziwych) prócz tej czasami wręcz nieznośnej przebojowości i co oczywiste
(tutaj sprzeciwów nie wróżę) kapitalnego głosu Chrisa, to na tym najnowszym solowym dokonaniu nic nie intryguje. Jak
powracam do tych kilkunastu piosenek, to nie po to by odkrywać ale wyłącznie
utrwalać to co już od pierwszego kontaktu niemal w pełni utrwalone. Jeśliby to
co piszę zabrzmiało jak grymasy rozpieszczonego dzieciaka, że niby fajnie ale
bez szału to tak właśnie zabrzmieć miało. Cornell z różnymi muzycznymi partnerami w wielu konfiguracjach incydentalnie tylko rozczarowywał, a przede wszystkim
przyzwyczajał, że nie trzyma się przeciętności tylko zachwyca. Tworzył tak by
przy każdym kolejnym podejściu nie odnajdywać tylko przewidywalnych
pioseneczek, a właśnie intrygujące utwory. Tutaj tego zabrakło i mimo, iż
Higher Truth muzycznie to pełna profeska, to jedynie satysfakcję przynosi
skąpiąc prawdziwej ekscytacji.
P.S.
Chyba się zaplątałem, na jednym zdaniu wielokrotnie powtarzanym
zafiksowałem, dodatkowo chcąc być jeszcze zabawnym. :)
Ja myślę, że po tym słynnym wałku z Timbalandem Chris może zrobić wszystko - większej siary nie zazna.
OdpowiedzUsuńSingiel "Nearly Forgot My Broken Heart" fest mi się podoba ale jak wiadomo, jedna jaskółka wiosny nie czyni. Włączyłam płytę na zasadzie tła do piątku acz nie skupiłam się na tyle, żeby móc powiedzieć, że mi się podoba.
Rage Against The Machine tylko z Zackiem.
A Bond tylko z Chrisem.
Fajne chwytliwe plumkanie, przyjemny relaksujący album bez szaleństw. :) Rage z Zacki'em i Audioslave z Chrisem równocześnie, nie mam nic przeciwko. :)
Usuń