piątek, 30 października 2015

Black Mass / Pakt z diabłem (2015) - Scott Cooper




To nie spowiedź, to nie donos - nie jestem kapusiem, sprzedaje tylko tych co z uprzedzeniem do tej roli Deppa podchodzili i z racji jeszcze niewielkiego doświadczenia reżyserskiego Scotta Coopera (trzeci film) zakładali, iż nie podoła wyzwaniu jakim obraz o takim ciężarze gatunkowym. Nazwisk, pseudonimów czy adresów gdzie publikują jednak nie podam, bo to żaden dla mnie interes w taki sposób z konkurencją się rozprawiać. :) Różnimy się zdaniem, nie wchodzimy jednak sobie na własne terytoria, stąd lojalność wobec ziomali z "branży" (ha, ha, ha) blogerskiej zachowam. Wybaczcie ten nieco komiczny wstęp kiedy pisać o śmiertelnie poważnym temacie powinienem. Tak mnie Cooper w świat "Southie" wkręcił, że granice pomiędzy własną egzystencją w rzeczywistości zdecydowanie spokojniejszej, a gangsterskim kodeksem południowego Bostonu zmieszałem. Gdzieś tam jak się okazuje w przykładnym obywatelu obudziły się instynkty z półświatka lub gówniarska jeszcze podatność na sugestie z kina płynącą. Czuje się niejako usprawiedliwiony, gdyż Black Mass to zrealizowane według klasycznych szablonów kapitalne kino gangsterskie, dorównujące (tu ryzykowne stwierdzenie, które na lincz mnie skaże) najwybitniejszym dziełom Martina Scorsese, Briana De Palmy, Francisa Forda Coppoli czy cacuszku (American Gangster) Ridleya Scotta. Brak w nim ustawicznej spektakularnej akcji, a trzyma permanentnie w napięciu - sączy się z niego historia pełna dramatów i posoka spływa z łownej zwierzyny zasychając w zimnej aurze. Chociaż krew bryzga i przemoc z ekranu w surowej brutalnej formie tryska, to tak w rzeczywistości to co w nim najistotniejsze w psychice postaci i relacjach pomiędzy bohaterami się rozgrywa. Emocje nie są płaskie, wręcz przeciwnie one intensywnie pulsują, a ich głównym źródłem operatorska precyzja każdy detal teatru mimiki, spojrzenia i gestu wyraźnie akcentująca. Cóż jednak przyszłoby począć specowi od zdjęć gdyby warsztat aktorski był słaby, a charakteryzacja nienaturalna na tak sugestywne zbliżenia nie pozwalała. Na nic wtedy jego i reżysera wizja, ciężka praca włożona by założenia w praktyce zrealizować. Szczęśliwie magicy od makijażu artystycznego kawał doskonałej roboty odwalili, a wszelkie gromy jakie na nich bezpodstawnie spadały, że z Deppa Oldmana grającego Drakulę uczynili świadczą po raz kolejny o niechęci do aktora, nie do umiejętności charakteryzatorów. Pomijam (jednak nie bo przecież o tym piszę) ich rolę w stworzeniu autentyzmu odzwierciedlonej epoki i podkreślam dzieło scenografów. Bez nich realizm nie osiągnąłby tak wysokiego poziomu, a przez życie napisany scenariusz byłby tylko zmarnowanym potencjałem. Tego akurat bym Cooperowi nie wybaczył! Na szczęście każdy kto swoje trzy lub więcej groszy do produkcji dołożył wzniósł się na wyżyny profesjonalizmu, a obsada idealnie w castingu dobrana dodała całości pierwiastka prawdziwej aktorskiej sztuki. I tutaj kilka słów o samym oszpeconym Johnnym. Nie ukrywam, że ogromnym fanem jego talentu nigdy nie byłem, teraz jednak wrażenie jakie na mnie zrobił okazało się kolosalne. James "Whitey" Bulger w jego wykonaniu autentycznie przerażał i to nie za sprawą zepsutych zębów czy dziobatego ryja (choć ich rola istotna), ale przede wszystkim dzięki grze ciałem i mimiką, dzięki barwie głosu i intonacji oraz spojrzeniu na wskroś przeszywającemu. Majstersztyk i tyle! Możecie się ze mną nie zgadzać i spokojni pozostać bo różnicy zdań, ambicjonalnych konfliktów nie rozwiązuję sposobami Jimmy'ego. Proszę tylko aby ewentualne uprzedzenia z przeszłości nie kładły się cieniem na tej konkretnej roli, zwyczajnie Depp w tym przypadku zasługuje na pełną uczciwość. Na koniec jeszcze jedno zdanie, będę z niecierpliwością oczekiwał kolejnej produkcji Scotta Coopera, bo coś czuję, że nieraz jeszcze swoją obecność w wielkim kinie zaznaczy - było dobre Szalone serce, bardzo dobry Zrodzony w ogniu, a teraz doskonały Pakt z diabłem, więc tendencję człowiek notuje wznoszącą! Oby tak dalej. 

P.S. Pamiętacie scenę Z Chłopców z ferajny, gdzie Joe Pesci pyta Ray'a Liotte czy jest śmieszny? Depp z Davidem Harbourem odegrali tu równie ekscytująca scenę, tylko poszło o rodzinny sekret z przepisem na stek związany. Taki mniam - paluszki lizać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj