Stephen Daldry to dziś już uznany
reżyser z wybitnym dorobkiem, gdzie bezdyskusyjnie szczytem The Hours
i The Reader. Obok tych dzieł szacownych kilka niemal równie znamienitych, choć
wśród krytyki już pewne dyskusje wzbudzających. Niemniej jednak Daldry to
twórca wyjątkowy, taki propagator kina głęboko emocjonalnego, który niezwykły
dar opowiadania historii poruszających ludzką wrażliwość posiada. Zawsze
potrafi wybrać taki szlak, by nawet kiedy nieco zbyt bezpośrednio w ckliwe
nuty uderza, to i tak finalnie do mojego serca drogę odnajdzie. Odnoszę
wrażenie, że dwie ostatnie produkcje Daldry'ego, czyli z 2011 Extremely Loud & Incredibly Close i ubiegłoroczny
Trash poszły tropem opowieści o Billym Elliocie. Mianowicie w obydwu
przypadkach bohaterami dzieci, a ciężar gatunkowy harmonijnie rozłożony
pomiędzy ambitnym kinem familijnym, a poważnym dramatem. Śmieć niedawno był
przeze mnie opisany, natomiast refleksje w temacie Strasznie głośno, niesamowicie blisko już wkrótce spiszę. Dziś
kilka dosłownie zdań spostrzeżeń/przemyśleń odnośnie obrazu z roku dwutysięcznego.
Piękna to historia o (w tym miejscu kilka rzeczowników w chaotycznej kolejności
wymienię), pasji, frustracji, bólu, gniewie, upokorzeniu, dumie, poświęceniu,
miłości, przyjaźni i wreszcie sukcesie wbrew wszelkim przeciwnością. Osadzona w
twardych warunkach, takim wymagającym środowisku robotniczej dzielnicy (sprzed
kilkudziesięciu lat, a tak bardzo współczesnej dzisiaj polskim realiom
górniczego zagłębia), gdzie pośród w gniewie tryskających testosteronem, właściwie to skrajnie sfrustrowanych i bezradnych wobec historycznych i gospodarczych przemian mężczyzn rozwija się prawdziwa młodzieńcza pasja
jednostki absolutnie wyjątkowej. Tak silna, iż pokonuje wszelkie bariery, od
tych natury wewnętrznej po te płynące z otoczenia (które trudniejsze do
pokonania odpowiedź chyba retoryczna). Opowiedziana sugestywnym językiem muzyki
i obrazu, ekspresyjnym tańcem zilustrowana, pełna wartościowej treści i artystycznego wdzięku. Z pozytywnym
przesłaniem oraz optymistyczną puentą - czy ze zbyt naiwnym finałem, może i
tak, lecz nie wszystkie poruszające historie muszą kończyć się dramatycznie.
Nie jest przecież "źle" jak jest "dobrze". Tym jasnym i
dowcipnym akcentem z życzeniem większej ilości happy endów w realnym życiu
zakończę swoją zwięzłą wypowiedź. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz