piątek, 23 października 2015

Róża (2011) - Wojciech Smarzowski




Dorociński w moim przekonaniu, to raczej aktor jednowymiarowy, ze zmanierowanym cierpieniem wymalowanym na twarzy, kiedy dramatyczną rolę odgrywa. Natomiast Kulesza to już całkiem inna bajka, obecnie pierwsza dama polskiego kina, aktorka najwyższego formatu. Ten duet co klasą nieprzystający do siebie, finalnie jednak nie wzbudza poczucia dysonansu, że niby po jednej stronie warsztat elastyczny, a po drugiej kwadratowy. Może i dlatego, iż u Smarzowskiego poziom gry aktorskiej dostosowuje się do wyrazistości postaci, a że bohaterowie na poziomie scenariusza są fenomenalnie nakreśleni, to i taki przeciętny Dorociński wspiąć się na wyżyny własnych umiejętności może. Poza tym Wojtek Smarzowski to reżyser, który z każdego aktora potrafi ogień wykrzesać. Ma gość łapę do obsady (choć ona przecież u niego przewidywalna), jak i smykałkę do budowania atmosfery która przygnębieniem miażdży. Wszystko jest do bólu surowe, nieobrobione masą kosmetyki, przez co autentyczne niezmiernie, szczególnie kiedy temat inaczej przez wzgląd na swą specyfikę potraktowany być nie może. Nie będę tutaj jednak historycznej dyskusji prowokował, bo ona i tak przez reżysera wystarczająco została podkręcona. Napiszę tylko, że to kolejna w Smarzowskiego autorskim stylu nakręcona produkcja pozostawiająca po seansie głębokie rany. Patrząc na ludzką tragedię rozgrywającą się w czasach anomii, pośród narodowościowo podgrzewanej politycznej zawieruchy zadaje sobie pytanie - jak silnie zło (okrucieństwo, nienawiść, lęk) w człowieku zakorzenione i jak łatwo w pewnych okolicznościach je uwolnić. Odważne i bezkompromisowe kino zarówno w sensie treści jak i formy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj