Przez wiele lat, tak od debiutu do
roku 2010-ego Deftones stanowił dla mnie zagadkę niezgłębioną. Zastanawiało mnie co
w nim widzą ci co oddanymi fanami się nazywają, w czym tkwi ten magnes ich
przyciągający, a mnie poniekąd wprost proporcjonalnie odpychający? Nie było mowy bym
pomimo dosyć licznych prób zgłębienia tematu odnalazł tą magię i poddał się jej
oddziaływaniu. Aż na rynku pojawiło się Diamond Eyes i z impetem od startu
pochłonęło mnie bez reszty. Pisząc o White Pony wciskam w tekst odniesienie do
diamentowych oczu, bo gdyby nie ten przełom jaki przyniosły w spostrzeganiu
dźwięków kreowanych przez Chino Moreno i spółkę nie byłbym zapewne w stanie
dostrzec geniuszu zawartego także w "kucyku". Tak to bywa, że do pewnych
wyborów i fascynacji trzeba długą drogę przebyć, rozwinąć szeroką perspektywę,
wyłączyć uprzedzenia, pozwolić sobie na szaleństwo paradoksalnie z dojrzałości
wynikające. Wtedy to bez ograniczeń klapkami na oczach nazywanymi, w pełni
świadomie cieszyć się wolnością od konwenansów - decyzyjnością autonomiczną.
Skąd to niby moje względne zniewolenie pochodziło? Pewnie z gówniarskiego
jeszcze przekonania, że grupa wypływająca swego czasu z potopu nu metalowego
nie może grać rzeczy prawdziwie ciężkich i złożonych, a ambitny charakter ich
muzyki to tylko taki pic na wodę aby nowoczesną intelektualną awangardę
przyciągnąć. Myliłem się co do sporego fragmentu tej przebiegłej tezy, znaczy
co do intencji jaka Deftones przyświecała, racje natomiast miałem w kwestii
pozerstwa w znacznej części wśród elit dominującą rolę odgrywającego. Teraz jako
człowiek już w czwartej dekadzie życia funkcjonujący napiszę z perspektywy
dojrzałej, iż kucyk ten biały w pełni na swój legendarny status zasłużył, bo
dźwięki jakimi karmi mój słuch nie tylko próbę czasu obiektywnie spostrzegając
przetrwały, one wręcz po latach kiedy trendziarstwo w tej stylistyce przeminęło
świecą jeszcze intensywniejszym blaskiem, swą wartość podkreślając. Czas
weryfikuje wszystkie sezonowe gwiazdki bezlitośnie i sprawiedliwie odsiewając
ziarno od plew. Zostają tylko ci najlepsi z atutem jakim niezależność od trendu -
być wielkim nagrywać kapitalną muzykę gdy wiatr w oczy wieje, a przede wszystkim
pozostawać sobą z szacunkiem dla własnej tożsamości oraz oddanych zwolenników, to walor tylko wybitnych grup i
jednostek.
P.S. Wszystkie opisy z archiwalnych refleksji
związanych z Diamonds Eyes i Koi No Yokan dotyczące sensu stricto muzyki pasują
idealnie także do zawartości White Pony,
stąd nie będę tutaj tego powielał. :)
Swoją przygodę z Deftones zacząłem właśnie od "White Pony" a właściwie od "Digital Bath" tutaj właśnie zawartego. Ten utwór tak mną pozamiatał, że dzień później album kręcił się już w moim odtwarzaczu. Później sięgnąłem po debiut, który jest totalnie inny ale również tyłek urywa;) No i tak moja przygoda z Deftones trwa do dziś i jest to jeden z moich ulubionych zespołów.
OdpowiedzUsuńTeraz i u mnie Deftones to ścisła czołówka, ale kiedyś hmmm, to tak jak napisałem nie byłem w stanie zrozumieć ich popularności.
Usuń