Nic oryginalnego w temacie Coheed and
Cambria nie napiszę, bo moja pomysłowość chyba się wyczerpała odnośnie
twórczości ekipy puszystowłosego Claudio Sancheza. Tak się też składa, że
akurat The Color Before the Sun niczym nie zaskakuje i żadnego przełomu w
karierze Amerykanów zapewne nie przyniesie - taki ze mnie wróżbita. ;) Zachodzę
w głowę jakim cudem tak przebojowe granie jeszcze triumfów na szczytach list przebojów
nie święci. Mają goście wszystko co teoretycznie potrzebne, by mainstream
opanować, a jednak tego rodzaju sukcesu nadal nie uświadczyli. Może i dobrze bo
gdyby większość latorośli ich numerów słuchała, to i w mojej świadomości
pojawiłoby się pytanie dlaczego trendziarstwem dla małolatów się interesuję? Nie ma co ukrywać, że formuła muzyczna uprawiana przez Coheed and Cambria trąca
na milę takim (szukam eufemizmu) rockiem dla nastolatków, ale to tylko pozorne
odczucie, taki efekt uboczny chwytliwości kompozycji i charakterystyki głosu
wokalisty - tak sobie przynajmniej tłumaczę i skutecznie jak widać przekonuję,
że jednak każdą kolejną płytę przyjmuję z satysfakcją i oczekuję z
niecierpliwością. Gdzieś pod przebojową fasadą dostrzegam w tych kompozycjach
fantastyczny puls, finezję posługiwania się aranżem i wirtuozerię
instrumentalistów. Na bogato chłopaki doprawiają przygotowywane potrawy - tu
egzotyką przypraw zaskoczą, tu subtelnie musną harmonią eterycznych dodatków,
tu ostrości dodadzą by zbyt mdło nie było, tu zaś błysną wykwintnym
zestawieniem walorów smakowych. Nie ma nudy z pewnością! Jest za to w jej
miejsce rozbudowana wyobraźnia i po prostu świetna muzyka jaka efektem tejże.
Czy kiedyś ten kurs da im popularność globalną nie potrafię odpowiedzieć, życzę
im progresu, a nie sukcesu w merkantylnym rozumieniu, bo to oczywiste, że fortuna rozleniwia, a ambicja rozwija. A ja chcę by ekscytowali, a nie przynudzali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz