piątek, 1 października 2021

Żeby nie było śladów (2021) - Jan P. Matuszyński

 


Na gorąco donosząc informuję, że to nie będzie standardowa opinia, w której maksymalnie subiektywnym spojrzeniem prześwietlę wszystkie podstawowe elementy kinowej produkcji, pisząc co mnie się akurat w filmie podobało, a co miało prawo mi nie przypaść do gustu. Nie będzie to też sucha analiza treści czy tym bardziej posunięta do granic przyzwoitości literacka quasi rozprawka, a już na pewno nie próba poddawania weryfikacji faktów z napinaniem się na rolę mądrzejszego od wszystkich. W przeważającym stopniu będzie to próba dostrzeżenia w przedstawionych wydarzeniach odniesienia do czasów dzisiejszych i jak domniemam próba takiego spostrzegania pracy i zamysłu reżysera, jaką chciałby aby były też odebrane - bez konieczności podawania wszystkiego nazbyt wprost czy z mnóstwem przypisów na marginesie prezentacji. Uważam bowiem, iż czas w jakim historia tragicznej śmierci i okoliczności kompromitującego władzę śledztwa ląduje na dużym ekranie nie jest przypadkowy. Nie trzeba dysponować ogromną wyobraźnią, a nawet nie jest konieczny krytyczny sposób spostrzegania działań obecnej władzy, by dostrzec tendencje do powielania autorytarnych schematów sprzed transformacji. I nawet jeśli twórcy Żeby nie było śladów w ani jednym momencie trwania projekcji nie stosują bezpośrednich sugestii, to w sposób podobny do tego w jaki najwięksi kinowi twórcy sprzed kilku dekad skutecznie odwracali uwagę, mylili tropy czy nawet wręcz wykorzystywali prostackie mechanizmy cenzury, tak tutaj temat manipulacyjnego skurwysyństwa jest z aktualnością naświetlony. Uważam bowiem, że tylko widzowie z ideologicznie usposobionymi ograniczeniami percepcji lub z na stałe przywdzianymi klapkami na oczach nie dostrzegą, że czasy się zmieniły ale metody prowokacji, dezinformacji, krętactwa i szantażu nie uległy przemianie i są immanentną częścią rządzenia także w państwach niby wolnych czy dosłownie quasi totalitarnych. Wykorzystane w finałowej scenie oświadczenie matki Grzegorza Przemyka, to nic innego jak wyraz zarówno totalnej bezsilności szczerze szlachetnego, inteligentnego i przede wszystkim wrażliwego człowieka w starciu z maszynerią komunistycznej bezpieki, jak i wciąż aktualny krzyk wszystkich rodzin ofiar dzisiejszej przemocy stosowanej przez organy władzy i ścigania. Z władzą się nie wygra, chociażby odwagi w głoszeniu prawdy nie zabrakło, bo władza nie zawaha się swoich możliwości użyć, kiedy na szali stawia swoje istnienie i zachowanie swoich przywilejów. Bez względu czy w przypadku śmierci Przemyka był to komunistyczny zbrodniarz w osobie Kiszczaka, czy jest to obecny minister spraw wewnętrznych, który broni odpowiedzialnych za spowodowanie zgonów dzisiejszych ofiar milicyjno-policyjnych sadystów. Wybrańcy narodu trzymają znakomitą część narodu za mordę, a tych których jeszcze za ryj nie schwycili w najbliższym czasie skutecznie uchwycą. Mają w swoich łapskach odpowiednie narzędzia, a ich używanie uznają za uzasadnione, a nawet usprawiedliwione. Co istotne, po ich stronie stoi cała masa anonimowych przekupnych karierowiczów, zdolnych dla awansu ale i dla poczucia chorej satysfakcji ze stosowanej przemocy wyrzec się ludzkich odruchów i taki sposób funkcjonowania na ścieżce kariery błyskawicznie zinternalizować, stając się bezrefleksyjnymi cynikami z mechanicznym wyrazem twarzy - czyniąc z siebie narzędzie represji. W rękach bandytów stając się zwyczajnie równie żałosnymi samoświadomymi i samorozgrzeszającymi się bandytami. Tak więc od czasu do czasu w ekstremalnych przypadkach krew się szerokim strumieniem poleje, a na co dzień ojciec przeciwko synu, a syn przeciwko ojcu pod wpływem propagandowo-manipulacyjnego cyrku będzie występował. Rodziny drżąc o własne bezpieczeństwo fizyczne, ale i psychiczny spokój czy o byt codzienny będą poddawały się wpierw kompromisom, a już za moment wymuszeniom. Bo demokracja jaką niedawno wywalczono teraz jest już instrumentem kontroli nie nad rządzącymi tylko rządzących nad suwerenem. Taka niespodzianka!

P.S. Mimo iż zapowiedziałem, że tekst nie będzie standardowy, dałem też do zrozumienia iż cząstka szablonu w nim zaistnieje. To też spełniając powyższą obietnicę dodam, że wbrew licznym dość powściągliwym recenzjom, ja akurat uznaję film Matuszyńskiego za dzieło wielkie i takie które dojrzewając, w przyszłości dopiero zostanie w pełni docenione. Wyprzedzając jednak te zakładane przyszłe gesty uznania, ja już dzisiaj mam ogromną ochotę napisać, że z każdą minutą obserwowanego z ogromnym zaangażowaniem rozwoju wydarzeń na ekranie, utwierdzałem się w przekonaniu o kapitalnym rezultacie pracy speców od scenografii, charakteryzacji i doboru kostiumów z epoki. Doskonałej robocie wizualnej, ale też dogłębnemu wglądowi w okoliczności historii, jakim zaimponowali wszyscy odpowiedzialni za opracowanie na potrzeby kina tekstu Cezarego Łazarewicza oraz zauważenia szczególnie wybitnych kilku ról, choć niekoniecznie tych pierwszoplanowych, które swoją drogą także za zdecydowane docenienie zasłużyły. Żurawski, Braciak, Grochowska, Maćkowiak, Chojnacki, Nejman i Ziętek - celujący. Korzeniak, Konieczna, Kot, Chyra, Topa, Wieczorek i Starlejka - bardzo dobry. Więckiewicz jedynie chyba tylko dobry, bo mało jednak przekonujący, a może po prostu aż tak opatrzony że bez szans na kolejną wiarygodną kreację? Jestem po projekcji naturalnie wstrząśnięty, a nawet totalnie zrezygnowany i już ostatecznie pozbawiony resztek złudzeń, mimo że kierowałem swe kroki ku kinu przygotowany na przygnębiające obrazy bezgranicznego wyrachowania i zwyrodnialstwa istot które trudno nazwać ludźmi. Jestem pod ogromnym wrażeniem obrazu Matuszyńskiego i oświadczam, że Ci co narzekają pozbawieni są wrażliwości i potwornie odporni na ludzką krzywdę, bądź na surowym kinie (bez artystycznej pozy) się nie znają, albo też po prostu byli na innym filmie. Inaczej ich braku zrozumienia idei oraz dostrzeżenia ogromu doskonale wykonanej warsztatowej pracy nie jestem w stanie wyjaśnić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj