czwartek, 9 października 2014

Hozier - Hozier (2014)




To naturalne, że obcując w przytłaczającej większości z dynamiczną czy intensywną w formie gitarową muzą, trzeba od czasu do czasu, w kontraście rzecz jasna dopuścić do słuchu dźwięki zdecydowanie bardziej spokojne i subtelne. Nie znaczy to że one gorsze, bo fundamentu mojej muzycznej pasji nie stanowią, one wyłącznie inne, a ich znaczna odmienność w kontrze do rasowego metalowo-rockowego łojenia w tych chwilach przesytu zbawienna. Jakiś czas temu wraz z wydaniem 21 Adele mnie ze świata gitarowego młócenia zaczęła wyrywać i do dnia dzisiejszego systematycznie to z powodzeniem czyni. Teraz jednak ma wsparcie godne własnej klasy, bowiem chwilę po wydaniu kilkuutworowego mini gość, co się Hozier każe nazywać z pełnowymiarowym debiutem na rynek muzyczny wkracza. Nie przypadkowo rzecz jasna o jaśnie panującej Adele wspominam, bo Hozier to dla mnie taki męski odpowiednik tej wspaniałej wokalistki. Zarówno mam tu na myśli świetny warsztat, jak i talent kompozytorski oraz muzyczną nisze, w której się odnajdują. W miejscu gdzie spotyka się bluesowa nostalgiczna tonacja z soulowym pięknem zakotwiczyli. W tej zatoce im najwygodniej, a powiew świeżości w postaci licznych kunsztownych ingrediencji uatrakcyjnia ich przekaz. Popowa chwytliwość, trochę ciepłego reggae, pulsującej wibracji wprost z funky pochodzącej oraz balladowo-folkowa poetyka w niezwykle spójnej i wieloinspiracyjnej całości zamknięta. Brak na debiucie Hoziera jakiegokolwiek potknięcia, nie doszukałem się na nim żadnej fałszywej nuty nie mówiąc już o jakiejś kompozycji, którą wypełniaczem można by nazwać, a przecież album ten w wersji luksusowej to aż 17 numerów, czyli ponad siedemdziesiąt minut kapitalnej dźwiękowej strawy. W całości jak i w każdym z osobna utworze masa emocji w prostej, ale niebanalnej formie zaklętych. To jest talent, to jest odkrycie – to jest sztuka by bez rewolucyjnych rozwiązań, jednocześnie tak intrygujący i tak zwyczajnie bardzo przyjemny album nagrać. Teraz już wiem, czego będę słuchał gdy konkretne riffy, wizjonerskie eksperymenty czy przebogate formy mi się przejedzą. Hozier do Adele dołącza, a ja spokojny o wartościowe urozmaicenie w płytotece jestem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj