sobota, 4 października 2014

A Clockwork Orange / Mechaniczna pomarańcza (1971) - Stanley Kubrick




Tak jak uwielbiam manierę Kubricka ze Lśnienia, wiekowego Spartakusa czy schyłkowych Oczu szeroko zamkniętych, tak do końca fenomenu kilku innych produkcji z Odyseją kosmiczną, a przede wszystkim Mechaniczną pomarańczą na czele, od strony czysto artystycznej nie jestem w stanie w pełni zrozumieć - cenię ale nie padam na kolana. Problemem w przypadku "cytrusa" ten przerysowany pajacowaty czy intelektualnie i literacko ujmując groteskowy charakter, który zakładam (bo nie czytałem) narzucony rzecz jasna przez specyfikę zekranizowanej powieści Anthony'ego Burgessa. Przemoc, seks, agresja, rozpusta, brutalność i wyuzdanie z jednoczesnym puszczeniem oka do widza. Pełno metafor, alegorii i szeroko otwartej przestrzeni do interpretacji z równoległym świadomym pętaniem tej swobody dość oczywistą ale wciąż wieloaspektową puentą. Wszystko w przerysowanej kabaretowej konwencji wykorzystanej dla śmiertelnie poważnego przesłania. Wiem, rozumiem - angielskość tutaj wyjaśnieniem. ;) Ten osobliwy humor i starcie z ultra konserwatywną schedą po najsłynniejszej brytyjskiej monarchini. Ja jednako wysoko ceniąc wyspiarskie "jajcarstwo" w tym konkretnym przypadku tej przerysowanej teatralności nie dałem się w pełni poruszyć. To z pewnością nie jest trywialne, miałkie czy pospolite ale dla mnie jednocześnie zbyt trudno zjadliwe. Zwyczajnie, kreśląc opowieść o przemocy i manipulacji innych środków wyrazu od autora się spodziewam. Zatem poczucia niezrozumienia nie zafundował mi tutaj mistrz kina co w twarzach i spojrzeniach zawsze potrafił tak wiele przekazać, tylko Burgess w tak swoisty sposób ludzką naturę portretując. Kubrick zrobił swoje i w jak zawsze niezmiernie wyrazisty sposób! Wykorzystał wszelkie immanentne dla jego obrazów sztuczki produkcyjne, operatorskie efekty, scenograficzny sugestywny minimalizm czy niekonwencjonalne na ówczesne czasy rozwiązania formalne. Zainspirował i zdopingował zespół aktorski do najwyższego wysiłku, by finalnie efekt warsztatowy pod względem samego rzemiosła nie podlegał jakimkolwiek dyskusjom. Owoc tej synergii między plastycznością kreacji, a wizjonerstwem i charyzmą reżysera wyborny. Ambicja stworzenia wymagającego intelektualnie widowiska na rezultat przełożona mistrzowsko. I tylko cholera ten jeden zgrzyt - ta forma w fundamencie przez Burgessa zawarta. Muszę ją kiedyś w końcu przetrawić. ;)

P.S. Jaka to ta puenta? Władza, we wszelkich aspektach? Dominacja, manipulacja - bezrefleksyjne karmienie żądz? Drapieżne instynkty człowiekiem sterujące? Itp. itd.  Nie spodziewaliście się chyba, że w jednym zdaniu je spróbuje spłycić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj