piątek, 24 października 2014

Enemy / Wróg (2013) - Denis Villeneuve




Incendies wrażenie spore na mnie zrobiło, ferment konkretny w mej świadomości powodując. Prisoners natomiast sztampowym podejściem do tematu znużył, pomimo zręcznie przywołanego klimatu klasycznych thrillerów czy kryminałów. Teraz zaś przyszedł czas na Enemy i spory znak zapytania przed seansem został postawiony! Bo Villeneuve swym rzemiosłem zarówno nadzieję daje, jak i obawy wzbudza, a ja nadal ze sporym dystansem patrzę na zachwyt branżowej krytyki względem jego dokonań. Tym bardziej, że kilka faktów czy opinii odnośnie jego najnowszej produkcji, skrajnie od siebie się różniących. Zatem aby staranny werdykt wydać, obejrzałem Wroga niezwykle uważnie, w niczym niezmąconym skupieniu. Co zapamiętałem - dziewięćdziesiąt minut quasi oryginalnej kompozycji, dopieszczonych, pełnych specyficznej poetyki kadrów i tajemniczej warstwy muzycznej. Permanentnej masturbacji nijakim bohaterem, którym człowiek powtarzalny, znaczy w  zamkniętym cyklu funkcjonujący. Prób wciągnięcia mnie w wydumaną, osobliwą tak drażniąco niejasną fabułę, osnucia przygnębiającym klimatem, zaciekawienia naciąganą maksymalnie tajemnicą i oczarowania jedynie poprawna grą aktorską. A efekt bez szału niestety! Ja, niemal bezkrytyczny zwolennik psychologicznych dramatów w tym przypadku daleki od zachwytu pozostaję, gdyż sam bez pomocy nie jestem w stanie zagadki rozwikłać, czy puenty zrozumieć. Bez potrzeby wspierania się megalomańskimi wyjaśnieniami reżysera, który albo z góry zakładał, że popisze się swoją umysłową erudycją, wyższość wobec takich jak ja manifestując. Bądź też, kiedy spostrzegł, iż przekombinowany niejasny zakalec nakręcił, teraz ratować się musi licznymi przypisami, które na szaradę nieco światła mogą rzucić. Uczciwie sprawę stawiając, są walory, jest i sporo wad w tej układance, a precyzyjniej pisząc irytujących elementów. Głównym zarzutem, brak klucza, co ten chaos pomógłby uporządkować. Może ja i mało bystry się okazałem, lub też posiadając jednak potencjał umysłowy z góry zakładałem, że jak reżyser ambitny to banalne deskrypcje, jakie przebiegiem ekranowych zdarzeń prowokowane tu naturalnie nietrafione. Bo czekałem na ten wytrych bez powodzenia, próbując po omacku zakładane skomplikowane wyjaśnienie odnaleźć i finalnie bez jasnej odpowiedzi pozostałem. Co w tej sytuacji „tępemu” pozostało – przeszukiwanie sieci w celu odnalezienia prawdy przez reżysera objawionej i konfrontowaniu jej z własnymi spekulacjami. Teraz bogatszy w tą wiedzę, przyznać muszę, że najbardziej intrygujące jest pytanie, czy Villeneuve z premedytacją taką strategie założył, czy tak akurat mu wyszło? ;)

P.S. Bardzo, ale to bardzo chciałem zostać tym filmem porwany, bo wyborny plakat robił ogromny apetyt – niestety to wyłącznie poprawna próba bycia nader intelektualnym i oryginalnym pośród reżyserskiej elity, co w bezpośredniej konfrontacji z efektem, dla mnie, oznacza porażkę. Poprzeczka wysoko, a zawodnik jeszcze nie do końca przygotowany na pokonanie takiej wysokości. Pewnie potencjalnie jest w stanie, ale według mnie jeszcze nie przy tej okazji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj