środa, 27 sierpnia 2025

Code inconnu: Récit incomplet de divers voyages / Kod nieznany (2000) - Michael Haneke

 

Niedokończona opowieść o kilku podróżach”, czyli Haneke w formie, nie bardzo dla swojego stylu jak się okazało praktycznie przyjaznej - mozaikowej narracji - gdzie losy obcych osób łącząc się za sprawą zbiegu okoliczności, ze sobą wiążą w ciąg przed i po konsekwencji. Zasadniczo dla obyczajowych najczęściej dramatów w kręgach koneserskich zasłużonego kinowego twórcy, taka opcja rozpisania sposobu opowiadania powinna być usłużna, a tu się okazuje, że niby to gra, ale żeby jakoś na emocjach silnie grało, to śmiem twierdzić, że licho, tudzież jedynie połowicznie. Surowy, golusieńki montaż, krótkie zasadniczo, miałkie, mało konkretami treściwe, podobnie jednocześnie ascetyczne wizualnie sceny i jedynie długie, zamaszyste i niestety pomimo użycia muzycznego tła w rytmie złowróżbnym, jak na siłę ekspresji sztuki Haneke’go rozczarowujące emocjonalnie ujęcie finałowe. Ujęcie podsumowujące, lecz bez siły wyrazu jakiego powinienem się po takim specu od systematycznego wydłubywania pod powierzchnią ukrytego i na koniec pozostawiania wręcz w paraliżu spodziewać. Kod jest wiadomo o czymś ważnym, ale jest też raczej bezpłciowy opowiadając o świecie niespełnienia, frustracji, lęków, niezrozumienia czy wprost już te ćwierć wieku temu dostrzegając, pulsujących ostrzegawczo problemach natury emigracji. Rodowici Francuzi z własnymi, nie różnymi od innych zachodnich nacji, czy ogólnoludzkimi psychologicznymi współczesnej egzystencji troskami. Środowisko afrykańskiej skomplikowanej historycznie emigracji i biedniejsza od zachodu wschodnia Europa – próbująca od około dekady skorzystać z otwartych względnie granic. Haneke zszywa i posługuje się stereotypami by w sumie wytłuszczać oczywistości, którym nawet jeśli sobie je uświadamiamy często pod wpływem emocji ulegamy. Korzystając ze sprężyny z pozoru błahego incydentu, opowiada o osobnych życiach i ich tak kulturowych, środowiskowych, wreszcie indywidualnie jednostkowych genezach, które się w jednym momencie zetknąwszy, wywołują proces wymykający się empatycznemu postrzeganiu. Zadaje być może też w całej społecznej dyskusji pytanie fundamentalne - pytanie o kwestię poczucia szczęścia z samym sobą i zadowolenia z własnego miejsca w życiu. Pytania trafne i docierające w miarę praktycznie do jądra problemu, ale czy ten mentorski ton deliberujący o niezrozumieniu i upokorzeniach nie jest raz za mdły, a dwa jednak zbyt sterylny przez aktorstwo nazbyt jak na świat naturalny teatralne? Mnie ono przeszkadzało, w takim samym stopniu jak babranie się w gęstym temacie i wyciąganie z jego lepkiej konsystencji rąk mimo to czyściutkich. A może za mało zrozumiałem i zbyt krytycznie pochopnie oceniam? Tudzież jeszcze gorzej - na gwałt potrzebując tekstu, poddałem się teraz tendencji do mądrowania?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj