Sięgam pamięcią w bardzo odległą przeszłość i wyraźnie widzę sytuację z pierwszymi plakatami Walecznego serca w zaprzyjaźnionej (przyjaźniłem się mocno) wypożyczalni video, kiedy jeszcze premiera tego mega hitu Polsatu była mocno odległa. Wtedy już młodym serduchem czułem, że ten tytuł to będzie wielkie wydarzenie, ale że ono zbuduje właściwie karierę reżyserską Gibsonowi na równi z jego aktorską, to niekoniecznie. Wietrzyłem mocnego rywala klasyków w gatunku oraz mojego faworyta, bo jak tu jako jeszcze poniekąd wciąż smarkacz nie lubić epickich historii “rycerskich”, jednako moja świadomość rozwoju aktorskich czy reżyserskich hollywoodzkich karier, a najbardziej w sensie wyczulenia na nawijanie makaronu na uszka była mało wciąż wystarczająca, by pośród stu kilogramów filmowego dobra, dostrzec około pół, w porywach kilograma lekkiej żenady. Włączam sobie teraz od początku do końca tą historię (bez rozpraszających reklam) i mam kilka uwag, takich związanych z czepialstwem że Gibson szarżuje i robi miny niczym sierżant Riggs, jadąc aż nazbyt wprost na tej swojej mimice, zupełnie dajmy na to inaczej jak przedostatnia współczesna odsłona na Mad Maxa legendarnej postaci. Trącąc ponadto ckliwości nadmiarem, wymuszając emocje tonami nabrzmiałych smyczkowych orkiestracji w romantycznych scenach, które przecież nawet w wersji sauté byłyby optymalnie wzruszające. Wiem oczywiście iż to kino które powstało kiedy w całym Hollywood trzeba było wszystko wciąż jeszcze z przesadą i nikt nie dopuszczał do myśli, iżby można mniej dosłownie, a zaskakująco paradoksalnie sugestywniej - dla podwyższenia klasy chociażby gustowniej. Stąd scenariusz w dramaturgię zdobny ale takąż co wpływ wywierać miała na maksymalnie poszerzony zakres widza - podobając się w zasadzie wszystkimi bez wyjątku. Tak też się stało i nie kojarzę by ktoś wówczas marudził, tylko jednym głosem wszyscy zachwycając pod niebiosa Gibsona wynosili (i jak dzisiaj widać wynieśli), co rzecz jasna w sukces finansowy się wybornie przekuło. Powstał więc obraz widowiskowo modelowy, jednako aby być uczciwym i nie wyłącznie szukać dziury w całym, to jak już akcja się właściwie zawiązuje i zemsta Williama przejmuje dowodzenie, to Gibson z zaciętą miną i determinacją brutalną bank rozbija i nawet dzisiaj znacznie bardziej krytyczny będąc daje się wciągnąć w trzymaniu za niego kciuki, kibicując z szalikiem w barwy Szkocji w dokopaniu podłym oblechom Angolom, a na finał mam w oczach takie grochy jak każdy wrażliwy który pamięta serialową scenę nadziewania na hak postawnego Janosika. Schemat, szablon niemalże, ale takie były historyczne i kulturowe uwarunkowania że idealistycznych bohaterów się eliminowało, a o wydarzeniach w kronikach pisali zwycięscy, natomiast dla równowagi poematy sławiące wyklętych musiały ich bohaterstwu i poświeceniu prawdę wyidealizowaną oddawać. Ludzie lubią przecież zamaszyste historii dosmaczanie. :)
P.S. Dla niewtajemniczonych, bardzo z klasycznym kinem nie za pan brat, to o czym powyżej, to o powstaniu klanów w Szkocji przeciwko tyrani i bezprawiu angielskiej korony. Romantycznie po pierwsze (on się zakochał w niej, ale los ręką zawistną ich rozdzielił, a w nim potem druga ona się zakochała, ale on, kto go tam w sumie wie), mściwie po drugie (on wytnie wszelkie zło które odebrało mu największe w życiu dobro) i po trzecie epicko krwawo (sceny bitew, walk wciąż potężne).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz