Raczej standardowy, bardzo porządny biopic technicznie, a poza względem treści a jakże także, bo każda historia sławy niby inna, upstrzona odmiennymi detalami, choć też często jej istotne momenty zaskakująco zbieżne. Bieda hartująca, artystyczny talent za cenę nadwrażliwości i determinacja nadzwyczajna by gdzieś w okolicy Olimpu lub na nim zacząć spadać i skończyć na dnie bądź się jeszcze po otrząśnięciu może odbić - jak Feniks odrodzić. Chaplin/Charlie to cześć z tego schematu na pewno - to bieda i talent, to determinacja ale na szczęście bez pikowania w dół typowego, bo Charlie to jednak tak klasa artystyczna jak i człowiek o wysokiej jakości przyzwoitości. Wizualnie podkreślę bez fuszerki i bez zaskoczeń. Narracyjnie w sposób poprawnie uporządkowany. Dramaturgicznie tak by wzruszyć i poruszyć, chociaż w sposób być może nader schematyczny. Prawda o człowieku jaką sam podobno spisał, więc wyłącznie przez niego ocenzurowana - bez wiary (mimo że przyzwoitości w Charliem więcej niż słabości) bezgranicznej co do idealistycznej spowiedzi w sensie rozdrapywania strupów obiektywnego, dogryzania się do kości, grzebania w bebechach. Chronologiczne narracyjne skoki i powroty, zmontowane bez zarzutów, jednak to co najbardziej smakowite, to te scenki improwizowane i kręcone. One najczystszej wody majstersztykami i jest w nich ten najważniejszy slapstickowy czar, a w kolorze to już doświadczenie nowe i na nowy sposób urocze. Zasługa Robercika - aktorskie mistrzostwo świata, szczególnie kiedy wziąć pod uwagę, że to rola tak charakterystyczna, iż jej przeforsowanie nie trudne do wyobrażenia. Nie znoszę w poważnych biografiach przerysowywania, więc doceniam tym bardziej.
P.S. Niewiarygodne, że w lutym 2025 oglądałem po raz pierwszy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz