Justin
Kurzel z wigorem udowadnia, że konkretny z niego reżyserski łotr, nie
po raz pierwszy serwując seans który mocny puls i opad szczeny
gwarantuje. Bierze na warsztat merytoryczny sfrustrowaną mentalną ubogość, technicznie historię opartą na autentycznych
wydarzeniach i wyciska z niej brudne soki, korzystając z brutalnych
metod filmowej sugestywności, a przy tym wciąż trzyma się jednak
bliżej mainstreamu niż bardziej obojętnego dla szerszej
publiczności artyzmu - pozostając przy tym względnie ekspozycyjnie
oryginalny. Nie zrozumcie mnie źle koneserzy, kocham artyzm płynący
z duszy, nie będący wynikiem wyrachowania, ale kocham tez potężne
kino bezkompromisowe, osadzone w twardych realiach i niepotrzebnie
nie przesadzone pod kątem ornamentyki intelektualno-ambicjonalnej.
Szanuje poza tym Juda Law szczególnie z wąsem (zasługuje typ!),
więc że trafił Kurzel w moje gusta, to jak powiedzieć że autor
tych słów ogląda i słucha bez limitów, bo chyba mu się
dwudziestoczterogodzinna egzystencja w rzeczywistości prawdziwego
życia nie do końca uśmiecha. W oku kamery nadzorowanej przez
Kurzela sfrustrowane zbłąkane, chciwe na domiar wieśniactwo pod
przywództwem cynicznych ideologicznych szaleńców. Werbowanie,
indoktrynacja, szmal, szkolenie i wreszcie finalne działanie -
zabójstwa, krwawa rewolucja. Konkretna rozgrywka pomiędzy
federalnymi i dwiema konkurencyjnymi grupami białych fanatyków
osadzona w realiach Idaho pierwszej połowy lat osiemdziesiątych.
Świetne krewkie, skompresowane kino co potrafi wrzenie wywołać,
zmiażdżyć i poruszyć, z brawurowym zastrzykiem jeb-anej
adrenaliny i pieprzonego przyduszającego ciężaru rzuconego na
klatę. W finale wręcz obłędnie kino spektakularne, jednocześnie
z perspektywy czasu i współczesnych globalnych wydarzeń je
analizując, niepokojąco przytłaczające.
P.S. Przyzwoity człowiek czy przydatny głupek - jeden i drugi z zewnątrz podobny, ma dwie nogi i dwoje rąk, ale ten drugi może nimi znacznie poważniej skrzywdzić. To chyba nie jest drobiazg!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz