wtorek, 4 lutego 2025

The Brutalist - Brady Corbet (2024)

 

Jestem właśnie świadkiem jak Brady Corbet przy trzecim swoim długometrażowym fabularnym podejściu na najszersze wody wypływa, mimo że póki co (być może jedynie zanim ten wiszący w powietrzu, na wyciągnięcie ręki i otwierający teoretycznie wrota do pogodzenia sukcesu artystycznego z komercyjnym Oscar w łapy nie wpadł) tłumów na projekcji The Brutalist na której gościłem nie zanotował. Zdaję sobie sprawę że jego poprzednie obrazy są zaledwie dla garstki kinowej widowni znane, bowiem nie zawierają w sobie jakichkolwiek przyciągających uwagę szerszej publiki cech magnetycznych, a tylko prawdziwych koneserów, fanów sztuki bezkompromisowej i szorstkiej w obyciu mogły zdołać do siebie przekonać, bądź przynajmniej umieścić Corbeta pośród twórców filmowych niezwykle w segmencie wizjonerstwa obiecujących. Teraz jednak wchodzi on na kolejny poziom i mam wrażenie że jedynie taka błahostka jak kolosalne rozmiary jego dzieła są w stanie odstraszyć szersze grono potencjalnych podbijaczy pozycji w box offisie, bowiem bardzo możliwy Oscar kieruje światła, ale prawie cztery godziny seansu bezspornie rozbijają najmocniejsze żarówy, powodując że ono gaśnie, tudzież mocno przygasa. Sam Corbet też jednak nie do końca sobie w tym względzie pomaga, gdyż oficjalnie stwierdza że kręci dla SIEBIE, a przy okazji wybranych, dla najbardziej wymagających i ma gdzieś komercyjny sukces, gdy chodzi o realizację najbardziej pryncypialnych wizji. Jest sukinkot trzeba przyznać tak samo pod publiczkę arogancki jak wierny wyłącznie sobie - odważny i ja mu szczerze kibicuję, szczególnie obecnie kiedy The Brutalist zagnieździł się w mojej głowie i szybko jej nie opuści, niezależnie od tego że więcej w nim jednako hipnotyzowania formą od manifestowania treści. Jakkolwiek napakowanie do tej poniekąd dość sztampowej historii, dość podobno luźno opartej na biograficznych autentycznych wydarzeniach kwestii merytorycznych miażdży większość spośród otaczających to wielkie kino produkcji lepszych i gorszych, to skupienie się na wizualnej formie skrada nieco koncentracji na jaką treść zasługuje. Jeśli ktokolwiek jest już zaprzyjaźniony z manierą obrazową Corbeta absolutnie nie będzie niczym zaskoczony, a tylko potwierdzi że (uwaga, idę na całość :)) to taki zimny do bólu realizm, artystyczny anty snobizm, mroczny perfekcjonizm w świecie wyblakłego leciwego fotograficznego nastroju. Ta faktura obrazu w powiązaniu z fenomenalnym dźwiękiem i muzyką jest zupełnie inna od na co dzień w kinie stosowanej, więc ogromnie współcześnie oryginalna i oryginalna hipnotyzująco - przynajmniej ja się z miejsca takiemu jej oddziaływaniu poddaje, a jeśli w jej oblicze wprowadza Corbet geometryczny monumentalizm, betonową megalomanię, spajając wszystkie własne estetyczne argumenty w tak zapierające dech ujęcia (katastrofa kolejowa, każdy przerywnik z pędzącymi torami i drogami - te mniejsze i też te gigantyzmem upajające) oraz sceny wypieszczone, zawierające w sobie ponadto psychologii praktycznej, pulsujących uczuć i emocji pokłady najgłębsze, czy stwarzając atmosferę jaka przenika do kości także dzięki doprowadzeniu aktorskich kreacji do poziomu arcy mistrzowskiego, to ja wręcz czuję się tym co widzę opętany. Stąd bez uważam konieczności rozpisywania się w szczegółach o właściwościach technicznych, a tym bardziej możliwych interpretacjach, nie ponad odczucia głębokie we mnie do życia za pośrednictwem przeprowadzonej autorsko wewnątrz siebie analizy esencji treści, czy wszystkich szerokich kontekstów przywołanych (czynią to profesjonalnie zawodowi krytycy i myśliciele w wielu miejscach internetowej otchłani) ORZEKAM, iż dla mnie Brady Corbet to już artysta bardzo bliski statusowi Paula Thomasa Andersona i wraz z Pablo Larraínem jako duet do wymienionego mistrza dołącza, tam gdzie już od dawna wygodne gniazdko Yórgos Lánthimos sobie uwił. Stylowi i bezkompromisowi, inspirujący każdy na swój sposób wizją artyści - oby nadal. 

P.S. Z racji jednak poczucia obowiązku dodam, że obejrzałem film między innymi o cierpieniu, uzależnieniu, obsesji i natchnieniu. Film o amerykańskiej ziemi obiecanej gnijącej od środka - zderzeniu wizji wielkiego kapitału z wizją sztuki dla której fundamentem potężna trauma. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj