piątek, 8 stycznia 2016

Fight Club / Podziemny krąg (1999) - David Fincher




Fincherowska żelazna klasyka, nawet więcej, obraz kultowy, gdyż Fight Club urósł swego czasu do rangi czegoś więcej ponad filmową opowieść. Stał się swego rodzaju wentylem bezpieczeństwa dla niewolników korporacyjnej religii. Oczywiście w wersji ograniczonej do fantazji, bo nie słyszałem by podobne kluby swą działalność w realu prowadziły - na szczęście, bo hordy frustratów powracających do realizowania swych prymitywnych potrzeb kosztem innych obywateli to perspektywa mało radosna. Fincher dał materiał do analizy, a jego dwa poziomy to coś na kształt twórczej działalności Quentina Tarantino. Mamy bowiem na pierwszym planie brutalność, która sama w sobie stanowi atrakcję dla widza ograniczonego intelektualnie. On to odnajdzie tutaj podnietę w postaci tryskającej krwi i tą fasadą zatruty nie będzie poszukiwał złożonych powodów epatowania taką agresją. Na tą drugą płaszczyznę, która sednem zwrócą uwagę ci, którzy w rozwoju umysłowym nie zatrzymali się na etapie realizacji wyłącznie potrzeb niższego rzędu. Oni zatem dostrzegą, iż Fight Club jest głęboką diagnozą kondycji współczesnego człowieka zamkniętą w formie atrakcyjnego thrillera. Wychwycą w mig, że rozdwojenie jaźni bohatera to konsekwencja tłumienia naturalnych instynktów, sprowadzania egzystencji do mechanicznego powtarzania przymusowych czynności czy gromadzenia nieskanalizowanych emocji. Działaj człowieku według schematów, nie wychodź ponad szereg, wykonuj polecenia, pozostawaj niewolnikiem konsumpcjonizmu i konwenansów - musisz, powinieneś, należy itd. W szarej masie podobnych sobie zombie trwaj napędzany ułudą osiągania sukcesów, wspinania się po szczeblach kariery w szalonym wyścigu szczurów, mamiony materialnym bogactwem. A może wyrwij się z tego matrixa – zbuntuj się i rozjeb świat, poczuj naturalną przyjemność z realizacji prymitywnych instynktów, daj upust emocjom? Przecież nie możesz stać się własnością tego, co posiadasz, więc tylko utraciwszy wszystko możesz robić wszystko. Idź pod prąd, złam zasady, poczuj się istotny, ważny, potrzebny. Zbuduj wokół siebie grupę podobnych sobie fanatyków i poznaj złudne poczucie wolności wśród towarzyszy, które w konsekwencji sprowadzi cię ponownie do roli trybu w maszynie. Paradoksalnie wrócisz do miejsca z którego przyszedłeś, zmienisz wspólnotę i poglądy, staniesz po drugiej stronie barykady i podbudujesz własne ego, ale nie zmienisz swego znaczenia. Nadal jesteś nikim, bo wciąż pozostajesz zniewolony! Dałeś się w podstępny sposób urobić, poddałeś się indoktrynacji – zryto ci beret, a ty nawet nie zauważyłeś jak podatnym na manipulacje jesteś materiałem. Uzależniłeś się od głasków, od złudnej idei bycia kimś, kiedy w rzeczywistości jeszcze bardziej jesteś nikim. Gratulacje jesteś teraz o krok bliżej dna! Fincher stworzył mroczny i tajemniczy filozoficzno-psychologiczny majstersztyk, śmierdzący stęchlizną, brudny i brutalnie prawdziwy z atmosferą, która klei się do widza – osacza go i hipnotyzuje. Reżyser prowadzi perfidną grę z widzem, stosuje natrętną stymulację obłędem, demaskuje mroczne zakamarki ludzkich umysłów, obnaża zwierzęce instynkty pozbawiające człowieczeństwa. Co jest prawdą, co snem, a może rozmyślną iluzją czy podświadomą projekcją. W tym szaleństwie jest metoda, jasna i wyraźna – myślicie, że wy nie dajecie się urabiać. :)

P.S. Wiem, złamałem pierwszą zasadę kręgu, bo o kręgu się przecież nie mówi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj