Fincherowska żelazna klasyka, nawet więcej, obraz kultowy,
gdyż Fight Club urósł swego czasu do rangi czegoś więcej ponad filmową
opowieść. Stał się swego rodzaju wentylem bezpieczeństwa dla niewolników
korporacyjnej religii. Oczywiście w wersji ograniczonej do fantazji, bo nie
słyszałem by podobne kluby swą działalność w realu prowadziły - na szczęście,
bo hordy frustratów powracających do realizowania swych prymitywnych potrzeb
kosztem innych obywateli to perspektywa mało radosna. Fincher dał materiał do analizy,
a jego dwa poziomy to coś na kształt twórczej działalności Quentina Tarantino.
Mamy bowiem na pierwszym planie brutalność, która sama w sobie stanowi atrakcję
dla widza ograniczonego intelektualnie. On to odnajdzie tutaj podnietę w
postaci tryskającej krwi i tą fasadą zatruty nie będzie poszukiwał złożonych
powodów epatowania taką agresją. Na tą drugą płaszczyznę, która sednem zwrócą
uwagę ci, którzy w rozwoju umysłowym nie zatrzymali się na etapie realizacji
wyłącznie potrzeb niższego rzędu. Oni zatem dostrzegą, iż Fight Club jest głęboką
diagnozą kondycji współczesnego człowieka zamkniętą w formie atrakcyjnego
thrillera. Wychwycą w mig, że rozdwojenie jaźni bohatera to konsekwencja
tłumienia naturalnych instynktów, sprowadzania egzystencji do mechanicznego
powtarzania przymusowych czynności czy gromadzenia nieskanalizowanych emocji.
Działaj człowieku według schematów, nie wychodź ponad szereg, wykonuj
polecenia, pozostawaj niewolnikiem konsumpcjonizmu i konwenansów - musisz,
powinieneś, należy itd. W szarej masie podobnych sobie zombie trwaj napędzany
ułudą osiągania sukcesów, wspinania się po szczeblach kariery w szalonym
wyścigu szczurów, mamiony materialnym bogactwem. A może wyrwij się z tego
matrixa – zbuntuj się i rozjeb świat, poczuj naturalną przyjemność z realizacji
prymitywnych instynktów, daj upust emocjom? Przecież nie możesz stać się
własnością tego, co posiadasz, więc tylko utraciwszy wszystko możesz robić
wszystko. Idź pod prąd, złam zasady,
poczuj się istotny, ważny, potrzebny. Zbuduj wokół siebie grupę podobnych
sobie fanatyków i poznaj złudne poczucie wolności wśród
towarzyszy, które w konsekwencji sprowadzi cię ponownie do roli trybu w maszynie.
Paradoksalnie wrócisz do miejsca z którego przyszedłeś, zmienisz wspólnotę i
poglądy, staniesz po drugiej stronie barykady i podbudujesz własne ego, ale nie
zmienisz swego znaczenia. Nadal jesteś nikim, bo wciąż pozostajesz zniewolony!
Dałeś się w podstępny sposób urobić, poddałeś się indoktrynacji – zryto ci
beret, a ty nawet nie zauważyłeś jak podatnym na manipulacje jesteś materiałem.
Uzależniłeś się od głasków, od złudnej idei bycia kimś, kiedy w rzeczywistości
jeszcze bardziej jesteś nikim. Gratulacje jesteś teraz o krok bliżej dna!
Fincher stworzył mroczny i tajemniczy filozoficzno-psychologiczny majstersztyk, śmierdzący stęchlizną, brudny i brutalnie prawdziwy z atmosferą, która klei się
do widza – osacza go i hipnotyzuje. Reżyser prowadzi perfidną grę z widzem,
stosuje natrętną stymulację obłędem, demaskuje mroczne zakamarki ludzkich
umysłów, obnaża zwierzęce instynkty pozbawiające człowieczeństwa. Co jest
prawdą, co snem, a może rozmyślną iluzją czy podświadomą projekcją. W tym
szaleństwie jest metoda, jasna i wyraźna – myślicie, że wy nie dajecie się
urabiać. :)
P.S. Wiem, złamałem pierwszą zasadę kręgu, bo o kręgu się
przecież nie mówi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz