czwartek, 21 stycznia 2016

The Hateful Eight / Nienawistna ósemka (2015) - Quentin Tarantino




Jak to się kapitalnie zaczyna - majestatyczny zimowy krajobraz, ujęcie zaśnieżonego krzyża z postacią Chrystusa i zbliżający się z oddali dyliżans, a w tle hipnotyzujący temat muzyczny autorstwa Ennio Morricone. Włosy już na przedramieniu stoją w równym rządku, a apetyt na wielkie kino pobudzony zostaje do niewyobrażalnych rozmiarów. Pytanie czy mistrz Tarantino podoła takiemu obiecującemu zobowiązaniu i uraczy kinem wybitnym. Odpowiedź przychodzi szybko, kiedy dostrzegam, iż ponad połowa projekcji już za mną. Wkręciłem się tą historię z impetem i całą uwagę skupiłem na śledzeniu pasjonujących starć pomiędzy bohaterami, podanych w charakterystyczny dla Tarantino sposób - dopieszczony wizualnie, atrakcyjny w formie, błyskotliwy w detalach, intelektualnie wymagający ale i z przymrużeniem oka serwowany, bo ironii i krwawego efekciarstwa nie brakuje. Stałem się bezwolnym jeńcem aranżowanego konsekwentnie napięcia, osiąganego za pomocą rozbudowanych dialogów osadzonych w doskonale przemyślanych scenach stanowiących same w sobie majstersztyki. Ogarnąłem ósemkę postaci skonstruowanych z ogromną wyobraźnią i kreowanych z niezwykłą finezją przez wybornie dobranych aktorów. Pośród nich łowca nagród John Ruth, skazana na stryczek Daisy Domergue, były żołnierz Unii Major Marquis Warren, Szeryf Chris Mannix, meksykaniec Bob, kat Oswaldo Mobray, samotny cowboy Joe Gage i Generał Sandy Smithers. :) Każdy tutaj kogoś zna ewentualnie zdążył poznać mit krążący wokół spotkanych osobowości. Ich zachowania to kamuflowana nienawiść, poskramiany niepokój przemieszany z typową dla westernowych postaci nonszalancją, zuchwałością, brawurą i arogancją. Pod tą popisową fasadą jak zawsze głębszy sens ukryty, gąszcz metafor, alegorii i jeśli nie błądzę to między innymi o zasady chodzi, kodeks honorowy którym w wielu przypadkach także typy o bezkompromisowej naturze się kierują. Jak "Szubienica" dorwie ściganego to on ma zawisnąć i kropka, bez względu na trudności i okoliczności, żywy dostarczony będzie aby widowiskowo na stryczku oprych skonał. :) Bo znaki firmowe legendę wokół osoby budują, obsesyjne przywiązanie do charakterystycznych rytuałów i precyzyjnie stosowanych szczwanych wybiegów. Zaproponował więc Tarantino autoportret własnej twórczości sprytnie wpleciony w fabułę. Pierwszorzędną rozrywkę na kształt powrotu do kameralnej formy znanej ze Wściekłych psów z zagadką rozwiązywaną według niejako schematu stosowanego u Agathy Christie, a wszystko w anturażu dzikiego zachodu. Wykorzystał z wprawą pełen potencjał tkwiący w założeniach, przykuł moją uwagę przez trzy godziny projekcji, serwował w odpowiednich momentach, z aptekarską precyzją sztuczki, rzucał hipnotyzujące zaklęcia by pobudzać wciąż na świeżo koncentrację. To jest sztuka przez sporych rozmiarów S, to jest kolejny markowy produkt wielkiego Quentina Tarantino. Jasna cholera - ponownie udało mu się zachwycić! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj