A to ci niespodzianka, zdziwienie spore, tym
bardziej że ostatnie produkcje Zemeckisa raczej tendencję spadkową bądź
najwyżej utrzymywanie poziomu li tylko poprawnego sygnalizowały. Dodatkowo w
moim przekonaniu rozczarowujące Bridge of Spies Spielberga apetytu na kino spod
ręki legendarnych hollywoodzkich speców od ambitnej ale nadal rozrywki nie zaostrzało. To
stawianie na jednej półce kinowej formuły Zemeckisa i Spielberga celowe, bo pomiędzy nimi we współpracy rywalizacja od lat była wyczuwalna, a
sukcesy odnoszone za sprawą konkretnych tytułów, to często mniej więcej te same lata. Tak
było w przypadku wykreowania gwiazd popkultury, odpowiednio Marty’ego McFly’a i
Indiany Jonesa, czy nakręcenia bezdyskusyjnych majstersztyków takich jak
Forrest Gump i Listy Schindlera, nie mówiąc już o podobnych próbach
wykorzystania swojego potencjału w animacjach - to zbieżne ścieżki i analogiczne spojrzenie na filmową fakturę. Dostrzegam też rzecz jasna, iż obrazy tych
twórców mają w sobie na tyle sporo cech immanentnych dla każdego z nich z osobna, że nie sposób pomylić ich
charakterystycznych stylów. Jednak filozofia produkowania spektakularnych
hollywoodzkich super produkcji łączących w sobie rozmach realizatorski z
wartościowym przesłaniem bliźniacza. Tym razem jednak w moim subiektywnym
przekonaniu Zemeckis zdystansował Spielberga i w odróżnieniu od starszego
kolegi zaskoczył bardzo pozytywnie. The Walk pomimo że jest filmem przewidywalnym, bo historia Philippe'a Petit raczej większości znana za sprawą oscarowego dokumentu z 2008-ego roku, to trzyma w napięciu od początku do finału. Udało się zaangażowanym
fachowcom stworzyć obraz, który potrafił oddać w sporym natężeniu ekscytację jaka towarzyszyła bohaterowi i jego kompanom oraz co ważne przenieść ją na
widza (mówię o sobie :)) w takim stopniu, że daje się on ponieść tej historii,
a czas przed ekranem przelatuje w mgnieniu oka. Sekret tkwi w dużej dynamice
akcji, pozytywnej nadpobudliwości postaci granej przez Josepha Gordon-Levitta,
nieprzeszarżowanemu aktorstwu oraz poczuciu humoru - swoistej świeżości i
soczystości owocu ich pracy. Te walory dopełniane rozmaitą paletą muzycznych barw,
od jazzu, swingu poprzez funky rock aż po dzieło klasyczne i podbarwione
przekonującymi naturalnością efektami specjalnymi tworzą rozrywkę spójną i
pozbawioną mdłych zagrywek pod publiczkę. I nawet jeżeli nie jest to dzieło
wybitne bo precyzyjna może nieco czepialska analiza dostarczyłaby materiału do
krytyki, to i tak zasługuje szczególnie w kontekście ostatniej wpadki
Spielberga na komplementy. Bawiłem się bardzo dobrze, seans absolutnie mnie nie
zmęczył, a finałowa sekwencja mimo, że przecież byłem przygotowany na taki
przebieg zdarzeń wprowadziła mnie w stan zachwytu i zapierała przez kilkanaście minut permanentnie dech w piersi.
Przyznaje, że nie spodziewałem się aż tak doskonale przygotowanej kinowej przygody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz