wtorek, 11 marca 2025

Aku wa Sonzai Shinai / Zła nie ma (2023) - Ryûsuke Hamaguchi

 

Japończycy potrafią w dobro i potrafią w pokorę. W postawie nakierowanej ku naturze, ale i wobec ludzi mogą stanowić wzorzec do naśladowania, więc sportretowane przez Ryûsuke Hamaguchi okoliczności miejsca oraz relacji z przyrodą i interakcji z człowiekiem są wyborem modelowym, także znaczącym z punktu widzenia czasu, w jakim dochodzi do największych przemian we wspomnianym szerszym kontekście czy obrębie. Reżyser głośnego Drive My Car w niemalże baśniowym klimacie ukazuje kontrast między światem tradycji w związku z naturą i nowoczesności prącej do przodu, jaka tą kulturową i emocjonalno-egzystencjalną rzeczywistość narusza - ryzykując zniszczenie tejże kruchej przecież harmonii. Proekologiczne postawy i kino z prawdziwej troski opanowują ekran - zachowania nie wynikające z ideologicznego nakręcenia, stąd jego wymowa i przesłanie wybrzmiewa autentycznie i mocno, bo płynie z serca, nie z trendowych emocji czy zimnego rozsądku, bez względu jakby rozsądku zdrowego. Dlatego też obserwacja urabiania miejscowej społeczności przez dysponujących kapitałem przedstawicielami korpo ofensywy od początku zdaje się skazana w fabule na porażkę i nie zaskakuje iż jedyne co się udaje, to paradoksalnie, poniekąd przejąć i poczuć intruzom co człowiekowi daje zanurzony w prostocie i równowadze styl życia. Filozofii świadomej, uważnej, w zgodzie ze sobą i najbliższym środowiskiem, a w wymiarze opowieści popartej obrazem piękny, stonowany film o harmonii, w lokalnym uniwersum, w którym naprawdę zło nie istnieje. Poruszają ponadto dla znakomitego efektu wyobraźnie i estetycznie pieszczą tutaj muzyczne pejzaże, urocze slow-flow zdjęcia, ujęcia, obłędne kolorystycznie lokacje przyrodnicze kontrastujące z mechanicznym ruchem tokijskiej metropolii, a jako klamra działa sugestywnie jedna z bardziej niezwykłych symbolicznie scen finałowych. Scena nie najprostsza do interpretacji, ale scena czysta poezja, w najczystszej postaci piękna, choć naznaczona tragedią.

poniedziałek, 10 marca 2025

The Seed of the Sacred Fig / Nasienie świętej figi (2024) - Mohammad Rasoulof

 

W nieomal skrajnie nieprzyjaznych warunkach na klatę seans oscarowego kandydata przyjąwszy (chłód klimatyzacji, chłód tematu oraz gigantyczne prawie trzy godzinne rozmiary do niemalże północy przez zmysły zasysane), uznaję zebrawszy wszystkie za i wszelkie przeszkody pod uwagę biorąc, iż poniekąd wręcz katorgą będąc, była to lekcja pokory ubogacająca i składała się nie tylko z permanentnej walki z mrożącą krew w żyłach lodówką nawiewu, ale też właśnie potwornie przejmującym, aż w kościach trzeszczało problemem natury ideologicznej oraz psychologicznej. Nasienie świętej figi jak zapewne zainteresowani doskonale wiedzą analizuje erudycyjnie temat reżimowych reperkusji w świecie doktrynalnego totalitaryzmu islamskiego, gdzie normalność pod ciężkim butem nakazów i zakazów. Patriarchatu podniesionego do rangi oczywistości i uwikłanych w ten tradycyjny i bardzo na rękę męskiemu ego format, kobiet z dwóch pokoleń. Państwo totalitarne w tle i u fundamentu, protesty kobiet pamiętne o których informowały dość szeroko media, a o których dalszych losach szybko zrobiło się cicho. Być może nie przyniosły żadnych większych skutków prócz cierpienia tysięcy może milionów tak zaangażowanych jak przypadkowych uczestników dramatów - lecz kto panuje nad frustracją, gdy zapędzany jest systematycznie co dnia pod ścianę. Uważam, czuję, iż powstało kino zaskakująco europejskie jak na warunki, ale też może właściwe dla sytuacji prywatnej reżysera (uciekinier irański) - kino mnie kojarzące się z kilkoma ostatnimi doskonałymi produkcjami pochodzącymi z byłego bloku wschodniego, choć rzecz jasna uwikłane w anturaż bliskiego wschodu religijnie i politycznie. Przechodzące narracyjnie od szerszego kontekstu rodzinnego ogólnego do głębokiego polityczno-społecznego, by płynnie wrócić do relacji rodzinnych w perspektywie owych wydarzeń i pewnego incydentu symbolicznego prowadzącego do rodzinnego koszmaru. Ciąg wydarzeń jest zaskakujący, mimo to spójny, trudno mu zarzucić brak psychologicznej logiki, szczególnie gdy uświadomi sobie widz, iż nawiązuje budową do tragedii antycznej i zawiera w sobie metaforyczny przekaz obfity. Jednako jako całość jest materiałem nader przygnębiającym, monotonnym i jedynie w fazie finałowej dynamicznym, więc rozmiary czasowe mogą działać na jego niekorzyść, choć trudno sobie wyobrazić aby autorzy mogli cokolwiek z niego wyciąć, a wymowa antyreżimowa tym samym by na tej ingerencji nie ucierpiała. Mam wrażenie bowiem że koncepcja merytoryczna wraz z tempem i precyzyjnym praktycznym jej tkaniem, nie mogłaby zostać pozbawiona cech wytrwałego, cierpliwego rozwijania każdego z wątków, wraz z oblekania ich odpowiednią atmosferą i wynikania kolejnych zmiennych na takie a nie inne zachowanie bohaterów oddziałujących. Przypowieści mają swoje prawa, a prawem tejże jest brak ograniczeń, gdy artystycznie, warsztatowo oraz przedmiotowo obraz nie podlega jakiejkolwiek krytyce.

niedziela, 9 marca 2025

Smashing Pumpkins - Siamese Dream (1993)

 

Luty 2025 (czyli w do najwyższej potęgi w cholerę czasu po premierze) ja obecnej schyłkowej zimy zostaję wpierw podpuszczony, a finalnie wkręcony, póki co (bo lekko się dla zasady he he opieram) w Smashing Pumpkins z Siamese Dream, a dzieje się to głównie na starcie za udziałem riffu otwierającego i kontynuowanego z Cherub Rock, bowiem od razu mam jedne skojarzenia, a one wędrują, a wręcz zasuwają w kierunku inspiracji z grunge'owego (jeszcze wówczas nie nazwanego, w powijakach będącego podwórka) obrabianego przez Soundgarden na Louder Than Love. Tak tak tak, szalikowcy DYŃ mogą robić miny, ale ja w tym riffowaniu słyszę i nie odsłyszę choćby mnie torturowano inspiracje cornellowsko-thayilowskie, spóźnione o kilka latek. Jednak wzbijając się na poziom uczciwości dla mnie niebotyczny (tak tak tak - jestem przywiązany do OGRODU i jestem niepokornie przekorny) docieram też do wnętrza głębszego SD, ale jeszcze nie za sprawą Quiet, a dopiero Today, który najszczerzej to wiąże moje wspomnienia o nucie SP z obecnym jej oglądem uporczywie przez korespondencyjną kumpelę wszczepianym i ja chcę jej powiedzieć, że ten mój maksymalnie subiektywny i uparty pogląd sprzed wielu laty skonstruowany, każe mi myśleć o SP w ujęciu takiego Today, jako lekko "zgrandżowanym" (uwaga!) "grindeju". Może to cios, a może uderzyłem w wypierane lekko i bez większego (he he) uszczerbku przyczyniłem się do wykrztuszenia przyznania mi racji, jednocześnie łagodząc ewentualne zgrzyty, profilaktycznie stwierdzając pod pręgierzem publicznej odpowiedzialności, że to lajtowe bujanie z Hummer kręci mnie tak samo jak większa surowizna Cherub Rock i rezonują ze mną te wszystkie nawiązujące do smarkatych przeżyć obrazki, jakie zdobią single z omawianego, a Disarm to mnie wręcz wzrusza i porusza chyba od zawsze, bowiem jak już dałem powyżej do zrozumienia DYNIE rozpaćkane dostawały swoją intensywną szansę w zamierzchłych czasach świetności eMtivi, a ja w piwnicy w tym czasie nie byłem cały czas trzymany. Jednakowoż uznaję, iż najlepsze z SD to łożenie jest według wzorca z dwóch startowych numerów i najKURWlepszego Geek U.S.A. za którego piski bym ozłacał bardziej chętnie niż za dobre, jednak lekko się rozmywające na przykład "majonezy", a na pewno smucące do lekkiego przynudzania "spejsboje". Szczęśliwie połowa stawki i jeszcze trzeci od finału megaśnie ciekawy Silverfuck, to fajni gitarowi mocarze, więc zamykające plumkania znoszę dużo łatwiej i postanawiam przejść do kolejnego krążka DYNIEK, o czym wkrótce, tak jak tu zawsze odpowiednio pokrótce używając formy myślowej chaotycznie-tradycyjnej opowiem. :)

piątek, 7 marca 2025

September 5 (2024) - Tim Fehlbaum

 

Od początku wiadomo że happy endu nie będzie, historia tragiczna, od więcej niż pięćdziesięciu lat znana, pierwszy raz te ponad pół wieku temu na żywo za sprawą nowych, dynamicznych mediów przez widzów telewizji globalnej obserwowana. Rok 1972 Olimpiada w Monachium, sprawdzian dla zachodnich Niemiec odcinających się od niechlubnej (eufemizm) przeszłości nazistowskiej - chcących pokazać się światu jako nowoczesne demokratyczne państwo, świadome odpowiedzialności, ale jednocześnie dążące do pozostawienia przeszłości jako demona za którego naturalnie ówczesne młode społeczeństwo nie odpowiada. Intencja właściwa, ale realizacja trudna, bowiem ludzie przecież wówczas jeszcze bardzo na świeżo pamiętali koszmar II Wojny Światowej, a te szczególnie dotknięte narody wciąż się z niego otrząsali - z gruzów materialnych i mentalnych podnosiły. Dlatego dramat żydowskich sportowców zamordowanych podczas aktu terrorystycznego przeprowadzonego przez arabskich radykałów przy asyście kompletnie nieporadnych niemieckich służb mających w teorii zapewnić bezpieczeństwo, a w praktyce maksymalnie bezradnością skompromitowanych, to tragedia o podłożu wielopoziomowym, ale też co stanowi główny wątek obrazu Tima Fehlbauma - surowy dramat kameralny o roli mediów i etyce dziennikarskiej. Przystępny narracyjnie lecz trudny w prostej ocenie (co ok, a co nie ok zdecydowanie) ukazanych zachowań. Złożony i niejednoznaczny, bowiem tutaj raz dylematy moralne, ale i pogoń za tak sensacją, jak i powinnością informowania, bez względu na owe koszta. Dobre dziennikarstwo to też ofiary - potrzeby widza i jego ciekawość zaspokajana przez ambicje i nie oszukujmy się wymiar finansowy często decydujący. Studio telewizyjne, dziennikarze sportowi przestawiający się w nowej sytuacji na relacjonowanie kryzysu, ludzkiego dramatu emocjonalnego ale i politycznie oraz ideowo podsyconego. Mógł powstać raczej ciężkostrawny kloc złożony z odhaczania kolejnych zdarzeń, a udało się nakręcić trzymający w napięciu mięsisty thriller rozgrywający się przede wszystkim w klaustrofobicznym otoczeniu, którego jako rekomendowany seans dość obowiązkowy walorem tak wysokiej klasy aktorstwo, kapitalna aranżacja wizualna w ramach dość skromnych środków finansowych oraz przede wszystkim doskonały storytelling na podstawie wielopoziomowego scenariusza. Chwalę poziom warsztatowy i techniczny, tak też zarazem przyznaję się że mnie nie poruszył - pozostałem obok, bez poczucia większej więzi z postaciami, nie przeżywszy dramatu ofiar, bowiem myślę że nie o nie tutaj przecież scenarzyście i reżyserowi chodziło.

środa, 5 marca 2025

Fino alla fine / Do samego końca (2024) - Gabriele Muccino

 

Oceny nie zachęcały, one wybijały raczej pomysł konfrontacji z głowy, ale ja to zawsze swoje i jeszcze Gabriele Muccino, to nazwisko całkiem interesujące pośród reżyserów. Oczywiście interesujące względnie, w kategorii mocny środek stawki, przez moment z szansą na coś więcej. Patrzę zatem i widzę sycylijskie wybrzeże, takie zachwycające, że każda babeczka by oszalała i tą miejscową kawalerkę w zmysłach wkraczających w dorosłość kobiet mocno mieszającą. Młoda Amerykanka poznaje takich na skalnym klifie i wbija z nimi w nocne miasto - będzie to dobra zabawa czy kłopoty? Idzie dziewczyna na całość, wir ja porywa, bo jej już kompletnie główce jeden lovelas zawraca i zaraz okazuje się, że to typek z grupki raczej typków spod ciemnej, a na pewno nie takiej jasnej jakby się spodziewała gwiazdy - powiązanych z brutalnymi sytuacjami. Niby akcja jest wartka, sporo nakręconej dynamiki i nawbijanego, wynikającego z kolejnych zdarzeń dramatyzmu, ale nie wciąga, nie łapie człowiek (ja ja ja) z postaciami flowu i wszystko wydaje się takie powierzchowne. Nie czułem tego, nie zależało mi jak się ta przygoda, może koszmar dla Kalifornijki zakończy, więc kiedy zrobiło się już mega dla niej gorąco (bowiem wpadła w gówno po uszy), to nie było mi przykro i tylko dlatego iż sama się o to nierozważna prosiła, ale że Muccino mnie ze scenariuszem i postaciami nie zszył, a ta tragiczna szybka miłość ani częściowo nawet nie wzruszyła, ani tym bardziej poruszyła. Może to też trochę to startowe nastawienie, że niczego wyjątkowego się nie spodziewałem? 

wtorek, 4 marca 2025

La Double vie de Véronique / Podwójne życie Weroniki (1991) - Krzysztof Kieślowski

 

W kooperacji ze sprawdzonymi współpracownikami, Piesiewiczem i Idziakiem, po wielkim, zaskakującym i przełomowym sukcesie Krótkich filmów, Kieślowski opromieniony i ożywiony nakręcił swój pierwszy film w koprodukcji zagranicznej. Wyszukał i zaangażował młodziutką i pełną subtelnego wdzięku Irene Jacob, otoczył ją troskliwą dojrzałą opieką, a ona uznała go za swojego mentora. Wsparł polskimi mocnymi aktorskimi nazwiskami, z wdzięczności bodaj w epizodzie umieszczając Kalinę Jędrusik i Aleksandra Bardiniego. Z marszu domniemam wykorzystał techniczny niuans w postaci żółto-zielonkowatego filtra i to mam wrażenie przyczyniło się nie tylko do pozbawienia kompletnie obrazu energii, ale myślę że nawet zasadnych opinii, iż Kieślowski zrealizował Weronikę bez koniecznego atrakcyjnego dla szerszej widowni podbicia potencjału pomysłu i co najgorsze bez charyzmy większej. Jak to w sumie u Kieślowskiego intelektualna wrażliwość ponad wszystko, społeczno-polityczne konteksty, psychologiczna emfaza i dylematy natury moralnej oraz kluczowy prymat treści nad formalną stroną dalekiej od atrakcyjności dla powszechnego widza formy. Mnóstwo symbolizmu, detali na które zwróci uwagę garstka widzów, a których znaczenie rozpozna z tej garstki jeszcze garstka mniejsza. Zmienił też przy okazji Kieślowski kompletnie swoje podejście w kwestii oczekiwań, a sam film doprowadził go do depresji, zupełnie inszej niż bywało drzewiej, kiedy przejmowanie przybierało obsesyjnie napędzającą, inną formę, a już z pewnością komercyjny sukces wysiłku nie był dla niego celem samym w sobie. Mam tu na myśli, że nie przykładał uwagi do sukcesu takiegoż, tak samo mocno jak do realizacji własnych wizji ku osobistej satysfakcji przekazania czegoś według własnej hierarchii wartości ważnego. Totalna więc za kulisami zmiana warunków pracy i podświadomie filozofii tworzenia, choć ta druga to wyłącznie na zasadzie stresu wynikającego z pokładanego zaufania i roszczeń co do spieniężenia sukcesu artystycznego, bo determinacji jako takiej to myślę Kieślowskiemu nigdy nie brakowało. Zachodnia widownia przecież go pokochała, a jego poczucie zobowiązania zabijało, na szczęście ostatecznie wszystko co związane z Weroniką skończyło się względnie dobrze. Film jak doczytuję, w świetle teraźniejszości odnosi tak frekwencyjny jak i artystyczny sukces, a Kieślowskiemu przykleja się nie do zdarcia etykietę mistyka i szamana. Nieliczni jedynie krytycy uznali Podwójne życie Weroniki obrazem wydumanym, napakowanym przesadnie metafizyką i przeestetyzowanym - nie czując się krytykiem podzielam prywatnie ich opinie, bo nie po drodze mi w kinie ze snobowaniem i męczy mnie tylko dla autora zrozumiałych puent i przesłań wychwytywanie. Nie lubię najzwyczajniej, gdy zamiast zamykać seans podekscytowaniem lub przejęciem, finalizuję je totalnym przemęczeniem.

niedziela, 2 marca 2025

Memorias de un cuerpo que arde / Wspomnienia płonącego ciała (2024) - Antonella Sudasassi

 

Bardzo wartościowy materiał edukacyjny, złożony ze wspomnień kobiety patrzącej wstecz na własne życie emocjonalno-seksualne, z perspektywy kiedy już prawie nic przed nią teoretycznie, a ogień w doświadczonym płonącym jednak ciele wciąż spory. Zrealizowany w formie pamiętnikowej, dopieszczonej inscenizacjami wizualnymi - bardzo spójnej, bardzo rzeczowo i emocjonalnie szczerze przekonującej. Takiej gdzie ogromna sympatia do bohaterki i autentyczna przyjemność z nią obcowania, podczas tej bogatej w mądrość życiową, gawędziarskiej uczty - dość można by zakładać przed seansem krepującej. Bowiem sfera cielesna w życiu dojrzałym zaakceptowana jako temat zmarginalizowany, a nawet być może (he he) nieistniejący, gdy zmysłowość przywiązywana jedynie do względnej młodości, a starość to już tylko czekanie na ostateczny finał, z jedynie tolerowaną satysfakcją płynącą z obserwowania udanego życia dzieci i wnucząt. Trudna samotność w obliczu starości - w izolacji, samemu ze sobą ale i z żarem, kostarykańskim or hiszpańskim przecież temperamentem, jaki jednak nie pozwala na zgorzknienie totalne i wbrew konwenansom miło spędzone w uniesieniach chwile. Obraz w którym tak dużo ciepła, jak i grubej traumy, przygnębienia, frustracji oraz konstruktywnych wniosków wynikających z pogodzenia się z koszmarami oddziałującej wciąż lub przede wszystkim teraz przeszłości. Kino mocne, bardzo kameralne - pełne bólu, rozgrzebujące rany i rozprawiające się ze społecznymi czy kulturowo-religijnymi skurwysyństwami świata nie tylko samczego, ale samczego przede wszystkim. Wstyd po takim doświadczeniu - chujowo czuć się po nim jednym z mężczyzn.

P.S. Świetnie są te wspomnienia jako materiał edukacyjny, bowiem to mega kobieca wiwisekcja i dla faceta gigantyczne źródło wiedzy o płci zawsze od strony duszy niezrozumiałej. Jestem pod wrażeniem, cieszę się że na Wspomnienia trafiłem.

sobota, 1 marca 2025

Nickel Boys / Miedziaki (2024) - RaMell Ross

 

On kręcony z perspektywy pierwszej osoby, więc poddając się wrażeniu jakoby poniekąd w grze będąc i graczem w rozgrywce się czując, gdy bohaterem czarnoskóry młody mężczyzna imieniem Elwood, ja jego oczami na otaczający go wir nieprzychylnych zdarzeń patrzę. Przez charakter powyższego spojrzenia na pewno w sensie kadrowania inny i nie jest łatwo się do tak do tego wglądu oka kamery przyzwyczaić, a też i narracja w tym sensie nie jest tak na fulla przyjazna wobec widza - łatwa, tym bardziej przyjemna, jeśli też naturalnie wziąć pod uwagę, że to film o przemielaniu osobowości, łamaniu charakterów poprzez znęcanie. Ameryka lat sześćdziesiątych, segregacja rasowa mająca się bardzo dobrze - szeroka czasowa przestrzeń w tej opowieści faktograficznie jak mniemam potwierdzonej. Potężny dramat o cierpieniu w obliczu zrządzenia losu, przypadkowości, życiu w warunkach skrajnie nieprzyjaznych dla tych co pecha mając urodzili się z ciemnym kolorem skóry i wpadli w gówno po uszy. Straszliwie to przerażające, jest w tym mnóstwo napięcia podskórnego i niepokoju, że coś się złego, jeszcze gorszego na finał wydarzy, czego już pewni być możemy kiedy projekcja w około połowie. Percepcja tutaj głęboko skupiona na problematyce, ale też bardzo artystyczna (w ten gęsty emocjonalnie splot wczesne też na zasadzie kolarzu impresyjne archiwalia), przemyślana i przechodząca jednak kilka razy z postaci na postać, aby być może tak lepiej poznać samego bohatera, wyczytać stany ducha z jego mimiki, zachowania zewnętrznego jak i nie dopuścić by narracja była jednak zbyt jednowymiarowa, a może wręcz trącić z czasem znużeniem. Jeden z najbardziej przerażających filmów o przemocy bez tej przemocy dosłownego w sumie pokazywania, ale zarówno obraz wielowymiarowy, bowiem jest w nim także piękna przyjaźń i optymistyczny przekaz o miłości, wszystkich wartościach którymi świat przesiąknięty nienawiścią gardzi, a bez których przetrwanie i uniknięcie przekształcenia się w rozsierdzoną bestię, uzależnionego od ucieczek w alkohol upiora lub pusty, obojętny wór traum byłoby niemożliwe. Nie wiem, może to też romantyczny film o potwornym koszmarze? Na pewno nietypowa i niezwykła klaustrofobiczna impresja o demonach przeszłości, kojarzona przez noszących chyba zbyt wysoko głowę posiadaczy intelektualnych oprawek, nazbyt banalnie z manifestem społeczno-politycznym.

P.S. Pamiętam Uśpionych Levinsona, ale oni przy Nickel Boys wypadają jakoś bardzo standardowo.

Drukuj