poniedziałek, 8 lipca 2013

Soulfly - Enslaved (2012)




Niezrozumiałe często są ścieżki jakimi od rozstania z Sepulturą podąża Max Cavalera - zwyczajnie trudno trafić za gościem, którego podejście do muzycznej materii, czy ideologicznego zaangażowania zawiera w sobie tak wiele wykluczających się pierwiastków. Ciężko bowiem, choć traumatyczne przeżycia rodzinne plus silny wpływ kobiety w jakimś stopniu usprawiedliwiają decyzje z końca lat 90-tych zrozumieć nagły zwrot światopoglądowy, jednakże trudniej jeszcze "ogarnąć" ostatnie działania tej ikony. Wraz z albumem Dark Ages powrót stopniowy do łojenia riffów o tak charakterystycznej dla niego strukturze cieszy mnie ogromnie, jednak ciągle funkcjonujące odniesienia do najwyższego, jemu dedykowanie albumów, kiedy to obnosi się w koszulkach ekstremalnych, silnie często zaangażowanych skrajnie biegunowo prekursorów jest mi całkowicie niezrozumiałe. Obojętne przejście obok wyraźnej tendencji Maxa do specyficznego "odjazdu" jaki sam starszy z braci Cavalerów funduje sobie we własnym wszechświecie niewykonalne dla wielu oddanych zwolenników się wydaje. Zapuszczony "na maksa" (sic!), przypominający bardziej kloszarda niż legendę metalowej sceny w wywiadach plączący się niemiłosiernie, wpadający w przed koncertowe lub po koncertowe labilne nastroje jest zdecydowaną antytezą stabilnego kompana z Sepy - Andreasa Kissera tutaj mam na myśli. I jedynie jakość muzyki ostatnio przez tą ikonę tworzonej, zapewne przy sporym współudziale wirtuozerskiego Marca Rizzo pozwala na względnie poważne traktowanie Maxa. Kolejny, już czwarty album po kontrrewolucyjnym zwrocie przynosi wszystko to, za co cenie sobie najbardziej pomnikowe produkcje sygnowane nazwami projektów Cavalery. "Wyrywają mnie tu z butów" zatem cięte, agresywne, niepozbawione jednak pierwiastka melodyjnego riffy, ozdobne serwowane z dozą wysublimowania ultra-melodyjne solówki, wybrzmiewające fenomenalnie bogate pasaże, perkusyjne galopady, trybalne rytmy oraz skandowane z zaangażowaniem wyśmienite wokalne partie. Barwa ryku Maxa niemal niepodrabialna, markowa niejako i w przekonaniu moim od lat zachowująca status wzorcowej. Brakuje mi jedynie więcej tych wręcz trip-hopowych czy przypominających estetykę reggae subtelnych odlotów (patrz: American Steel - tu serwowanych w sposób modelowy), z taką pasja i wyczuciem aplikowanych na Conquer - w moim prywatnym rankingu albumie kultowym od jakiegoś czasu nazywanym. Ten właśnie drobny w odczuciu moim mankament stawia Enslaved o oczko niżej od krążka z 2008-ego roku. Chociaż być może większa odczuwalna surowość ostatniego albumu stanowić po latach będzie o jego bardzo wysokiej wartości, a mniejsze wysterowanie na elektroniczne bujające detale doda materiałowi charakterystycznego waloru. Czas pokaże, czas zweryfikuje, jednak już dzisiaj krążek to zdecydowanie klasowy, potwierdzający nadal wysoką formę Soulfly i jedynie wątpliwe zachowania około muzyczne Maxa mogą wzbudzać niepokój wśród zwolenników bez urazy, tłustego posiadacza charakterystycznych dredów. Patrząc jednak z perspektywy historii muzyki awangardowej często bywało, iż osobowości szczególnie nieprzewidywalne, w kryzysach różnorakich zagubione z najwartościowszą sztuką wypływały. Zatem trudno tu jednoznacznie wyrokować, gdyż ułożony, stabilny Cavalera równać się może nudna, przewidywalna schematyczna do bólu muzyka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj