piątek, 18 marca 2016

Entombed - Dead Dawn (2016)




Uparcie będę obstawał przy przekonaniu, że jest jedno Entombed  i tak spostrzegam to co L.G. pod szyldem Entombed A.D z powodów czysto prawnych musi wydawać. Tak też tutaj na stronach NTOTR77 będę kolejne albumy (jeśli rzecz jasna powstaną) tagował, a jak i czy w ogóle działania Alexa Hellida będę odnotowywał to już problem przyszłości i odpowiedzi na pytanie, jak się ta cała batalia wokół nazwy zakończy i co muzycznie gitarzysta zaproponuje. Smutne to bardzo, że legenda, a dokładnie jej członkowie do tego rodzaju żenującej konfrontacji doprowadzili i zamiast skupić się na napierdalaniu dla Szatana po sądach się ciągają. Sytuacji w szczegółach nie znam, więc jasne, że nie opowiadam się po żadnej ze stron, a postawienie w tym momencie na działania wokalisty tylko i wyłącznie związane są faktem, iż właśnie on dalej w okolicach death metalowych, jasno kontynuując tradycję grupy rzeźbi. Z jakim efektem odpowiedź już przy okazji krążka z 2014-ego roku dałem, a teraz tylko stawiam "kropkę nad i" stwierdzając, iż początkowy (tuż po pierwszym odsłuchu entuzjazm) wokół Back to the Front do dnia dzisiejszego nie opadł. Zwyczajnie to świetny krążek i jeden z powodów by traktować go jako pełnowartościowego następce Serpent Saints, bez względu na wszelkie okoliczności okołomuzyczne. Teraz jednak (szybko trzeba przyznać) Lars z kolejnym albumem powraca i ciężki przyznaje orzech do zgryzienia trzonowcom przynosi. Bowiem Dead Dawn to inne podejście do tematu, choć absolutnie charakterystycznego sznytu made in Entombed niepozbawione. Zwyczajnie kiedy Back to the Front z marszu swoją deathrollową chwytliwością sympatię zaskarbiał tak najnowsze dokonanie potrzebuje więcej czasu aby do siebie przekonać. Nie jest to jednak takie absolutnie oczywiste, na modelowy czarno-biały sposób uzasadniane, że kiedy krążek sprzed dwóch lat był łatwy i przyjemny, to Dead Dawn jest skomplikowany i odpychający. :) Różnica w tym, że to co najefektowniejsze w poprzednim przypadku na czoło było wysunięte, natomiast na albumie nowym głęboko w atmosferze gęstej jest zatopione lub obrazowo sięgając do nomenklatury lotników Back to the Front to świetna widoczność, a Dead Dawn mgła osiadająca, niska pokrywa chmur i trzeba mocno wzrok (tutaj słuch) wysilić, względnie do obiektu zbliżyć by wyraźnie kontury dostrzec. Jedno pozostało niezmienne to mięsiste brzmienie, odpowiednio mocarne aby głośniki ekstremalnie rozgrzać i sterylne, by w bulgocie detale nie przepadły. A że kompozycje bezpośrednio prócz heavy gitarowej esencji dwoma skrajnościami w postaci doomu i punku nasączone, to tylko przysparza im atrakcyjności i daje do zrozumienia, że pomysłów, werwy i świeżości Petrov z kompanami ma jeszcze w zanadrzu sporo. I zajebiście!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj