Klasyka kina przez speca od hollywoodzkiej sensacji
nakręcona. Przez reżysera, który w swojej karierze nie zawsze ambitne projekty
realizował. On częściej za produkcje dla mas o kasowym potencjale się chwytał
niżby miał się trudzić kręceniem skomplikowanych obrazów gdzie dramat ludzki
pierwszoplanową rolę odgrywa. Tony Scott jednak w przypadku Prawdziwego
romansu, dla dobra kina wszedł w kooperacje z mistrzem efektownej erudycji w osobie
Quentina Tarantino. Wyraźnie czuć tutaj jego rękę, bo scenariusz jaki napisał
zawiera w sobie wszystkie cechy jakimi w branży furorę zrobił. Rdzeń zatem
wymagał tylko profesjonalizmu realizacyjnego, który Scott wespół z całą plejadą
ówczesnych gwiazd z nawiązką zapewnił. Gary Oldman, Christopher Walken, Samuel
L. Jackson, Dennis Hopper, Brad Pitt, Tom Sizemore, James Gandolfini, Val
Kilmer, Chris Penn i para kochanków grana przez nieco obecnie zapomnianych
Patricie Arquette i Christiana Slatera. Esencjonalna śmietanka, która dociska pedał gazu
na maksa, wciskając widza z impetem w fotel i nie pozwalając mu przez prawie
120 minut na oderwanie pleców od
trzeszczącego z naprężenia oparcia. Scott przy współudziale Tarantino
udowadnia tutaj, że film o miłości nie musi smakować niczym mdły tort kremowy,
ani nie jest zobowiązany wspinać się na szczyty pretensjonalności by intelektualnie
zaintrygować, a sami bohaterowie nie potrzebują wymuskanych profili
psychologicznych, doskonałych cech fizycznych oraz nie do przetrącenia kręgosłupów
moralnych by widz kibicował ich uczuciu. Współczesna bajka o szaleńczym zakochaniu życiowych rozbitków, takich swoistych outsiderów może być osadzona w
brutalnym świecie, gdzie masa typków spod ciemnej gwiazdy udowadnia na wszelkie
sposoby, iż tylko bezkompromisowość rządzi i dzieli. W tym złowrogim otoczeniu
prawdziwe uczucie dojrzewa, w ustawicznym towarzystwie świstu kul, łamanych szczęk i tryskającej krwi. Silniejsze od każdej przeszkody bo wykute w ogniu poświęcenia
i oddania, odporne bo ekstremalnie zahartowane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz