piątek, 11 marca 2016

Tomahawk - Oddfellows (2013)




Ekscytujący Mike Patton wspólnie z ekipą równie nieszablonowych muzyków powraca do kompozycji będących naturalnym rozwinięciem stylu z Mit Gas. Po zbyt dosłownym flircie na Anonymous z muzyką rdzennych mieszkańców Ameryki, cieszy mnie ten nawrót zdecydowanie, gdyż szamańskie inklinacje zupełnie do mnie nie przemówiły i obawy miałem, że tym szlakiem dalej Tomahawk brnąć w ślepy zaułek będzie. Szczęśliwie Oddfellows to zupełnie odmienna od eksplorowanej na Anonymous stylistyczna formuła, nawiązująca do dwójki i szerokim łukiem omijająca etniczne rejony oraz bardziej przystępna od wszystkich poprzednich krążków. Odniosłem nawet wrażenie kiedy album na dobre zagnieździł się w mojej świadomości, iż czasem więcej w nim melodii kojarzących się z Faith No More, niż eksperymentatorskiego odjazdu z debiutu czy nawet Mit Gas. To płyta niejednoznaczna, której charakterystyka nastręcza problemów, bo skala emocji przy odsłuchu szeroka, a gatunkowa przynależność (to oczywiste :)) częstokroć zwodnicza. Od szaleństwa po eteryczność - od zgiełku po niemal zupełna ciszę. Na Oddfellows doskonale scalona została rockowa chwytliwość z eksperymentatorskimi odjazdami, tutaj mroczna intelektualna aura spotyka się zaraz po sąsiedzku ze skocznym, wesołym kuglarstwem. To świetna, częstokroć chwytliwa rozrywka z pierwiastkiem niekonwencjonalnego podejścia do tworzenia przebojów. Krążek który osacza i wciąga na długi czas, a wielokrotny odsłuch ubiera te ambitne dźwięki w formę piosenkową i nadal jednocześnie pozwala na odnajdywania precyzyjnie dozowanych smaczków. Chociaż to najprzystępniejszy z dotychczasowych albumów Tomahawk, to nic nie jest tutaj zbyt dosłowne. Wyobraźnia to oręż tych gości, bez ograniczeń ale i bez niekontrolowanej megalomanii, która by na posunięcia nazbyt niezrozumiałe pozwalała. Doświadczyłem na Oddfellows spotkania z ciepłym soulem jak i surowym noisem, siermiężnym punkiem czy klasycznym rockiem, a to wszystko zarówno z perspektywy pastiszu jak i do bólu na poważnie. W tym kipiącym różnorodnością instrumentalnym tyglu Patton cedzi słowa, półgębkiem bełkoce, mruczy, szepce i zaraz z marszu krzyczy, drze ryja by po chwili czystym głębokim zaśpiewem hipnotyzować. Taki to Tomahawk z ostrymi pazurami i atłasowym futrem - kocur, taki urodziwy, czasem figlarny, względnie bezczelny, innym razem posągowy i zrywami intensywnie dziki. Taką formułę kupuję - płacę i resztę wspaniałomyślnie zostawiam. Taki jestem zadowolony. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj