piątek, 4 marca 2016

Katatonia - The Great Cold Distance (2006)




Katatonia szmat drogi od debiutu przemierzyła - od w wielkim uproszczeniu klimatycznego blacku Dance of December Souls, poprzez transowy trip Discouraged Ones. Pierwsze próby pogmatwania jednowymiarowej rytmiki z Tonight's Decision i Last Fair Deal Gone Down, aż po dopieszczony w każdym detalu, nie ukrywam w mojej ocenie ich dotychczasowy szczyt jakim The Great Cold Distance. To mój ulubiony krążek szwedzkiej ekipy, który nawet od młodszych jedynie o kilka lat produkcji dzieli przepaść. Viva Emptiness stanowi tą umowną granicę pomiędzy Katatonią poszukującą i aranżacyjnie wciąż nieco niezdarną, a Katatonią w pełni dojrzałą oferującą prócz introwertycznego przeżycia także walor kompletnej świadomości i profesjonalizmu. Muzycznie może i nie ma wolty, latami wypracowywane charakterystyczne brzmienie nie uległo gwałtownej transformacji, można by rzec nawet, że przesadzam z tym rowem szerokim na granicy Last Fair Deal Gone Down, a Viva Emptiness. Do momentu jednak gdy krok dalej zrobię i z perspektywy The Great Cold Distance na wcześniejsze albumy popatrzę. Wtedy czuć wyraźnie tą radykalną zmianę w filozofii tworzenia kompozycji. Bo choć krążek z 2006 roku wykorzystuje pełnymi garściami specyficzne zagrania dostrzegalne w twórczości grupy od lat, zawiera transowość dwójki i trójki oraz sterylność wespół z preliminarną kombinatoryką środkowego etapu działalności, to posiada jeszcze tą wartość dodaną jaką idealna symbioza powyższych cech. Jak mi szczerość refleksji tutaj publikowanych droga, tak z ręką na sercu przyznaje, że do płyt sprzed "Vivy" nie powracam, bo mnie nudzą, usypiają monotonią, względnie irytują nieporadnością. Tak etap od roku 2003 śledzę z wypiekami na twarzy i z rozkoszą powracam do jego owoców. Z naciskiem jak już zdążyłem naświetlić na TGCD, gdzie wyraźnie przebojowe, lecz w nawet najmniejszym stopniu miałkie My Twin, Leaders czy Deliberation, współistnieją z ambitnie skonstruowanymi The Itch, Consternation, Follower, Increase czy July, a urocze, subtelne i intensywnie hipnotyzujące In the White, Rusted i Soil's Song dopełniane są zamykającym album progresywnym majstersztykiem w postaci Journey Though Pleasure. To muzyka do głębokiego emocjonalnego przeżywania, ale i nadająca się znakomicie do analizowania przez pryzmat warsztatowej biegłości i finezyjnej szczegółowości wplecionej w struktury, nie dla efektu popisu lecz dla uatrakcyjnienia formy. W tych dźwiękach równie dużo onirycznej atmosfery, zimnej aczkolwiek chwytliwej melodyjności jak i zabawy fakturą, gdy dźwięki sprawiają wrażenie rozjeżdżających się nieco w chaotycznych zawijasach z porzucaną na rzecz nieregularności symetrią. Przyznaję, że ten rodzaj mroku, lirycznego pesymizmu jaki firmuje Katatonia ma w sobie ogromny magnetyzm - wycisza i skłania do refleksji, jednak absolutnie nie odbiera energii. Gdzieś w tej depresyjnej muzyce pod fasadą chłodnej czerni tli się żar przynosząc przyjemnie odczucie wewnętrznego ciepła. Introwertyczna przygoda z The Great Cold Distance pasją i dojrzałością jest kierowana - to czuć intensywnie.

P.S. Wspomnę jeszcze, bo nie wspomnieć bym nie mógł jeśli szczerość priorytetem. Travis Smith i jego grafiki są absolutnie fascynujące, ale to szerszy temat do analizy przy innej okazji. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj