środa, 26 czerwca 2013

Flight / Lot (2012) - Robert Zemeckis




Rozczarowałem się tą produkcją finalnie, gdyż obraz zapowiadany hucznie jako poruszający dramat okazał się tylko zgrabnie skonstruowaną hollywoodzką superprodukcją z nazwiskami. Nie wiem, być może zbyt wysokie oczekiwania spowodowały, iż poczucie niedosytu, zmarnowanego odrobinę tematu po zakończeniu seansu bardzo wyraźnie zdominowało moje odczucia. Przecież patrząc zupełnie obiektywnie film to, co od strony technicznej żadnych większych mankamentów nie posiada. Wprawne oko Zemeckisa i specyficzny klimat jego produkcji jest nad wyraz odczuwalny, a profesjonalna gra czołowych aktorów nie wzbudza wyraźnego wrażenia sztuczności. Tam gdzie Denzel Washington kreuje postać odrobinę monotonnie tragiczną, z nieco napuszoną i pełną amerykańskiego patosu otoczką, John Goodman dla przeciwwagi serwuje pewną lekkość i klimat rodem z kina Scorsese czy braci Coen. Jednak jest w tym filmie coś co nie pozwala jednoznacznie go ocenić, gdyż rzemieślnicza często aura przeplata się z kilkoma wyjątkowymi fragmentami, które pomimo całościowego poczucia płaskiego, bezemocjonalnego dramatu wzbudzają silniejsze bicie serca (patrz: scena kiedy kapitan Whitaker spotyka się w domu z synem). Niestety te nieliczne pobudzające fragmenty wtopione są w tło najczęściej mdłej estetyki finalnie sprowadzonej do oklapłego jednoznacznie podanego zakończenia. Ten wątły emocjonalnie schemat hollywoodzkiego happy endu stawia pytanie, co chcieli osiągnąć twórcy? Temat poważny, a potraktowanie miałkie i schematyczne – oczekiwałem przeżycia otrzymałem jednak niemal kino familijne. A może jestem zbyt surowy w ocenie?  

P.S. A wątek pani narkomanki do bólu przewidywalny, tak nagle porzucony - pytanie na jaką cholerę w ogóle tam wklejony!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj