poniedziałek, 3 czerwca 2013

Orchid - Capricorn (2011)



 
Stało się! Wiekopomna chwila nadeszła aby tezę bluźnierczą wygłosić. Mianowicie po czterdziestu latach Black Sabbath z piedestału strąceni zostali - pojawili się ci co album zwycięski w konfrontacji z sześcioma pierwszymi krążkami prekursorów z Birmingham mi sprezentowali. Wszystko się tu zgadza! Okładka, kozioł w formie tak archetypicznej jak to tylko możliwe. Teksty co okultyzmem nasączone świętości wszelkie łajają. Brzmienie, jakby czas cofnąć, brudne, zadymione w oparach woni słodkiej utytłane. Wokal, anty śpiew co nie odstrasza, a obłędu swoistego całości dodaje i sama muzyka - archaiczna w konstrukcji jednak z takim "wdziękiem", smakiem poprowadzona, że te ograne już często pomysły nowym blaskiem powalają, apetyt na jeszcze ogromny rozbudzając. Refleksja taka się narzuca - jakie to życie przewrotne być potrafi, kiedy Sabbath w składzie pierwotnym po latach wielu w tajemnicy nad nowym krążkiem pracują, z oczekiwaniami niewiarygodnymi zmierzyć się muszą, epigoni znienacka wyskakują co zadanie im utrudniają, poprzeczkę niewyobrażalnie podnosząc. I coś mi tu intuicja podpowiada, że taki oczekiwany poziom wysoki przy kolejnym albumie tylko Orchid osiągnąć może!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj