poniedziałek, 3 czerwca 2013

Blindead - Affliction XXIX II MXMVI (2010)




Jakież było moje zdziwienie kiedy to album formacji tak często w recenzjach na tej samej półce co Neurosis czy Isis stawianej, których ukrytej magii nigdy nie było mi dane poczuć, porównywanej z największymi światowymi nadziejami sceny postrockowo-sluge'owej owładnął mną od pierwszego kontaktu. Euforyczne recenzje, świetna oprawa graficzna oraz koncept liryczny daleki od sztampy stały się powodem aby po ten krążek sięgnąć, mimo umiejscowienia go w przestrzeni dźwiękowej w której jak dotąd nie odnajdywałem muzycznego spełnienia. I dokonałem kroku przełomowego w nieznane nie tylko w sensie zanurzenia się w scenie dotąd nieodkrytej ale przede wszystkim odważne posunięcie to pozwoliło mi odkryć grupę na której kolejny album czekam z ogromną niecierpliwością, pokładam wielkie nadzieje ale też i mam obawy czy poziom Affliction... będą w stanie osiągnąć. Postawili sobie bowiem tym dziełem poprzeczkę niewiarygodnie wysoko, podarowali tym co odważą się wejść w świat Blindead muzyczne doznanie o charakterze wymykającym się zwykłemu poznaniu zmysłowemu. Ubrali z pozoru nieskomplikowane kompozycje w klimat tak namacalny emocjami, iż słuchanie tego krążka to porażające intensywnością dosłownie - najgłębsze przeżycie. Trudno zatem jest opisać słowami jak dźwięki te powodują odczuwanie dreszczy, jak wykrzykiwane przez wokalistę przejmujące teksty wraz z dynamicznymi uderzeniami perkusji przeszywać mogą słuchacza, autentycznie powodując uczucie strachu i wręcz klaustrofobicznego uwięzienia. Ten album udowadnia z jak niezwykłymi artystami mamy do czynienia gdyż niewielu udaje się w takiej ambitnej, a jednocześnie atrakcyjnej formie oddać atmosferę lirycznego konceptu. Potrzeba nie lada wrażliwości, wyczucia muzycznej materii w natężeniu wybitnym ale i wyobraźni szerokiej by za pomocą klasycznych środków takie hipnotyzujące finalne dzieło osiągnąć. Osaczyć odbiorcę, opętać potęgą brzmienia, zauroczyć zwiewnością i jednocześnie przerazić intensywnością. Zainspirować do zadania sobie pytań na które w codziennej schematycznej rzeczywistości miejsca brak. W kategorii albumu "co za serducho chwyta" jedynie z największymi dziełami Anathemy w mojej świadomości równać się może.

2 komentarze:

  1. Szkoda tylko, że nie powtórzyli sukcesu, bardzo zawiodłam się na "Absence", spodziewałam się czegoś podobnego do "Affliction".

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie teraz najbardziej zastanawia jaki będzie ich kolejny krok, bo pomiędzy tymi albumami to zrobili milowy. Oczywiście mam na myśli formułę nie jakość - ona dla mnie na oby płytach wyśmienita.

    OdpowiedzUsuń

Drukuj