Dziwna ta spalona przez słoneczny żar australijska ziemia w czerni, szarościach i bieli. Bez dominujących odcieni złota, jednak bardziej zimna, co dobrze z charakterem opowieści koresponduje i tym samym szczególnie w ujęciach nocnych piasek upodabnia do śniegu, gdzie okiem sięgnąć zalegającego, więc gdyby tu nawijali po fińsku, to też wyszłoby co najmniej przez wzgląd na obraz wiarygodnie. Limbo poza tym to naprawdę dobry kryminał - stara sprawa z długim cieniem, rozwikływana w małej społeczności podzielonej na białych osadników i rdzennych “czarnych”. Dobry nie znaczy że z ostro skomplikowanym zapleczem intelektualnym, ale dobry, bo z wyszukanym klimatem i postaciami, które zostały mimo iż od sztancy dość stereotypowo skrojone, to autentyczne jak cholera. Limbo też jest takim kinem drogi, mimo że tylko ze względu na fakt iż bohater, śledczy przydzielony do rozgrzebania na nowo sprawy zniknięcia i zabójstwa aborygeńskiej dziewczynki, spędza sporo czasu w klasycznej amerykańskiej gablocie. Dobry, a nie ekscytująco fascynujący, bo się snuje, bo ciągnie się i wije niemożebnie, a mimo to utrzymuje w pewnej hipnozie przed ekranem, gdyż mozolne równomierne tempo odkrywa co jakiś czas istotne dla wyjaśnienia sprawy wątki, lecz jednak robi to tak przy okazji, bo zdaje się że to nie jest film o zbrodni, tylko film skierowany do maniaków obrazów o ludzkich dramatach daleko od głównej drogi. Dramat ukazujący ludzi i konteksty życia w jakiejś zapyziałej dziurze, bez jakichkolwiek perspektyw, w poczuciu bezsensu lub co gorsza żyjąc już tylko w poczuciu winy przeszłymi tragicznymi zdarzeniami i zapętlając się w kompulsywnych myślach o nich. A tu trzeba sobie pozwolić na przełamanie i jakiś przełom bez jednak gwarancji że wszystko już będzie kurde dobrze. Nie będzie, bo życie jest kur E wsko parszywe.
P.S. Bombowa motelowa lokacja w jaskini, czy tam grocie skalnej w mojej pamięci po seansie pozostanie. Jak ją zwał tak zwał – też się nią na stówę zaciekawicie.