Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Redford. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Redford. Pokaż wszystkie posty

piątek, 4 lutego 2022

Quiz Show (1994) - Robert Redford

 

Quiz Show zawsze będzie mi się kojarzył z Good Night, and Good Luck, a dokładnie odwrotnie, czyli film Clooney’a z filmem Redforda. Pamięć figla takiego płata, a myk w tym powiązaniu tkwi taki, że raz są to obrazy wielkich aktorskich gwiazd, które zapragnęły kariery reżyserskiej i dwa że bohaterem obu ta Ameryka z najpiękniejszego chyba okresu romantycznego rozwoju mediów i TV przede wszystkim. Historia z lat 50-ych kiedy obrazy z pudełka robiły zawrotną karierę, a przed odbiornikami w prime timie zasiadał grube miliony miłośników. Tajemnice od kuchni, od kulis realizacja, a w przypadku widowiska Redforda lajtowa z punktu widzenia dzisiejszych etycznych standardów afera z branży rozrywkowej. Śledztwo i skandal, czyli rozpracowane przez ambitnego urzędnika Kongresu małe manipulacyjne eldorado, stworzone przez hochsztaplerów z mediów. Wytropione niemal tylko dzięki wyrugowaniu jednego z jego uczestników i związanego z tym histerycznego odwetu. Ustawiana gra, wyścig po oglądalność i kreowanie bohaterów, czyli dla zdobycia poklasku i widza te wówczas nie do zaakceptowania kombinacje. Etycznie wątpliwa akcja, w której jednak nie wszystko tak wprost godne potępienia. 

P.S. Wyraźnie Redford tu kusi, aby podjąć się głębszej analizy psychologicznej bohaterów i socjologicznej czasów w jakich żyli. Podjąłbym się z pewnością, bo Redford prowokuje do myślenia i wnioskami dzielenia bardzo przekonująco, lecz wówczas gdyby Quiz Show był nowością kinową i niewielu filmowych maniaków zdążyłoby już takie opracowanie spisać. Obecnie byłoby to tylko powielanie masy podobnych sobie przemyśleń, które nie trudno w dobie internetu wyszukać i poddać ocenie przez własnej spostrzegawczości rezultaty. Stąd dodam tylko bardzo na marginesie, że mignął tu we fragmencie sam Martin Scorsese oraz zdecydowanie wytłuszczając druk, iż Quiz Show to znakomita przypowieść nie tylko i wyłącznie o sile oddziaływania mediów. Ona jest nią w zasadzie tylko przy okazji, a jej sednem klasowe podziały i wynikające z nich wszelkie ograniczenia i przywileje. Tak mi się zdaje. 

wtorek, 28 września 2021

Ordinary People / Zwyczajni ludzie (1980) - Robert Redford

 

Nie powiem, żebym nie miał sporych zaległości w filmowej klasyce. Może nie jest to dziura kompletna, ale w segmencie szanowanych produkcji gwiazd kina - tych tytułów które zaistniały, lecz mega hitami na dłużej nie zostały, mam sporo do nadrobienia. Korzystam zatem z okazji, kiedy przejedzą się nowości, gdy pewien zastój sezonowy przychodzi lub też leniucha na kanapie przycinając skaczę po kanałach telewizyjnych na coś z tej wciąż bogatej oferty trafiając. Tym razem Zwyczajni ludzie wyszukani świadomie i w kontekście dość powoli kompletowanej znajomość filmów Roberta Redforda. Jego debiut reżyserski ostro w 81 w oscarowej gali namieszał i wyrwał, co nadal niewiarygodne statuetkę (uwaga!) Wściekłemu byku. Dokonał tego myślę jak najbardziej fair - jako film zaangażowany i wiarygodny psychologicznie, także doskonale zgłębiający konteksty społeczno-kulturowe wygrywając z wybitnym kinem gatunkowym. Ponadto został doceniony przez pryzmat aktorskiej pracy i teraz oglądany po raz pierwszy po ponad czterdziestu latach od premiery, potrafi swoim amerykańskim wdziękiem zauroczyć i tematem postraumatycznych problemów psychicznych dojrzewającego człowieka zainteresować. Redford z nieocenioną pomocą autorów znakomitego scenariusza, napisanego na podstawie powieści Judith Guest, stworzył inteligentny dramat obyczajowy. Z konieczną wrażliwością wydobył ze skryptu całą esencję i ozdobił ją wyborną naturalną robotą (jak już wspomniałem) aktorską. Emocje się kłębią, każda z postaci rodzinnego mikrokosmosu na swój sposób próbuje sobie radzić z własnymi uczuciami i próbuje dawać od siebie tyle ile potrafi. Niestety nie zawsze wystarczająco skutecznie pokonując opory i bariery. 

P.S. Na marginesie dodam, że to jeden z niewielu filmów, w którym koncepcja przepracowywania traum na kozetce jest przekonująca, a samo rozgrzebywanie wydarzeń i majstrowanie w uczuciach nie wywołuje mojej niezgody. Tak doskonale postać terapeuty, jego tok myślenia i postępowania mojemu wyobrażeniu tej potwornie obciążającej roboty odpowiada.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

A River Runs Through It / Rzeka życia (1992) - Robert Redford




Przyszedł być może właściwy czas, aby zacząć uzupełniać archiwum bloga o refleksje w temacie twórczości reżyserskiej Roberta Redforda i wreszcie nadrobić spore zaległości jakie posiadam w kwestii jego kierowniczej (nie przywódczej :)) roli na filmowym planie. Tak się złożyło, że lata temu nie byłem zainteresowany na bieżąco śledzeniem tego, co kręci i tylko może ze dwa tytuły znam z tej całkiem obfitej działalności. Zaczynam w tym miejscu od Rzeki życia bez żadnych większych powodów i zastanawiam się teraz dlaczego, kiedy tak bardzo po premierze Wichrów namiętności zachwycony filmem Edwarda Zwicka byłem, to nie wpadłem na żadną notkę prasową sugerującą potrzebę zapoznania się z tym obrazem. Kilkadziesiąt lat w Montanie z prezbiteriańską rodziną Maclean, dwoma braćmi o skrajnie różnych charakterach, ich rodzicami oraz tym wszystkim co naturalnie związane z dorastaniem, dojrzewaniem i starzeniem się, czyli zwyczajnie emocjami i uczuciami - w dodatku w spektakularnej formule obrazowej z doskonałymi pejzażami, to byłoby ówcześnie i jest z perspektywy czasu doświadczenie filmowe całkiem interesujące. Redfordowa Rzeka życia według współscenariusza i na podstawie wspomnień Normana Macleana, to tak poniekąd dwa lata wcześniej nakręcone Wichry namiętności, lecz z dużo mniej odczuwalnymi dramatycznym wydarzeniami, ale też z tragicznym finałem. Całość w bardziej w obyczajowej formule, chociaż w bardzo podobnej estetyce w bardzo nostalgicznym ujęciu. Podkreślę, iż nie opieram swego przekonania na roli Brada Pitta, która w Rzece życia wręcz bliźniacza z tą jaką wykreował później u Edwarda Zwicka, lecz przede wszystkim na charakterystycznym rodzaju narracji z klimatycznym zacięciem do opowiadania swoistej rodzinnej epopei w bardzo klasycznej konwencji dramatu. Ponadto osobna wartość Rzeki życia objawia się także w pewnej symbolice zmiany warty w amerykańskim kinie, bowiem trudno nie dostrzec iż Redford namaszcza Pitta jako swego następcę w roli złotego chłopca amerykańskiej branży filmowej. Niezwykle utalentowanego i nieprawdopodobnie fizycznie kojarzącego się z samym Redfordem, który jak już dziś od lat wiemy osiągnął w hollywoodzkiej fabryce snów, co najmniej, jak nie więcej aktorsko niż sam Redford. Oklaski dla piękniusiego (wciąż młodego) blondaska, który mimo swojej świetnej formy powinien już wkrótce sam rozpocząć poszukiwania własnego klona. ;) Czas płynie bowiem bardzo żwawym nurtem.

Drukuj