czwartek, 30 września 2021
Chimaira - The Infection (2009)
środa, 29 września 2021
Deconstructing Harry / Przejrzeć Harry'ego (1997) - Woody Allen
Koncertowe aktorstwo (o jakie zaskoczenie) i nawijka kapitalna (o jakie jeszcze większe), nie tylko w otwierającym dialogu Judy Davis z Allenem. Fenomenalnie (przysięgam nie kituje) jest to napisane i tak samo zagrane. Petarda normalnie – czapka z głowy, ukłon szacunku do kolan. Na wysokich obrotach, z kopem obśmianie wszystkiego co zasługuje na drwinę. Inteligentnie i błyskotliwie o małżeństwie, ogólnie związkach damsko-męskich i komplikujących wszystko na potęgę boczniakach. O tradycji, konserwatyzmie i religijnych pierdołach. Nawet o psychoterapii w kozetkowej formule z właściwą autoironiczną brawurą. Abstrakcyjnie i bez hamulców, lecz wciąż z genialnym wyczuciem materii i dogłębną znajomością zjawisk. Jak piszą Ci co zęby zjedli na Bergmanie, Allen pod wpływem arcymistrza, korzystający z natchnienia płynącego podczas pewnie niejednokrotnego seansu Tam gdzie rosną poziomki. Dekonstrukcja level master. Ja to chyba kocham. Ja skanduję głośno oklaski. :)
wtorek, 28 września 2021
Ordinary People / Zwyczajni ludzie (1980) - Robert Redford
Nie powiem, żebym nie miał sporych zaległości w filmowej klasyce. Może nie jest to dziura kompletna, ale w segmencie szanowanych produkcji gwiazd kina - tych tytułów które zaistniały, lecz mega hitami na dłużej nie zostały, mam sporo do nadrobienia. Korzystam zatem z okazji, kiedy przejedzą się nowości, gdy pewien zastój sezonowy przychodzi lub też leniucha na kanapie przycinając skaczę po kanałach telewizyjnych na coś z tej wciąż bogatej oferty trafiając. Tym razem Zwyczajni ludzie wyszukani świadomie i w kontekście dość powoli kompletowanej znajomość filmów Roberta Redforda. Jego debiut reżyserski ostro w 81 w oscarowej gali namieszał i wyrwał, co nadal niewiarygodne statuetkę (uwaga!) Wściekłemu byku. Dokonał tego myślę jak najbardziej fair - jako film zaangażowany i wiarygodny psychologicznie, także doskonale zgłębiający konteksty społeczno-kulturowe wygrywając z wybitnym kinem gatunkowym. Ponadto został doceniony przez pryzmat aktorskiej pracy i teraz oglądany po raz pierwszy po ponad czterdziestu latach od premiery, potrafi swoim amerykańskim wdziękiem zauroczyć i tematem postraumatycznych problemów psychicznych dojrzewającego człowieka zainteresować. Redford z nieocenioną pomocą autorów znakomitego scenariusza, napisanego na podstawie powieści Judith Guest, stworzył inteligentny dramat obyczajowy. Z konieczną wrażliwością wydobył ze skryptu całą esencję i ozdobił ją wyborną naturalną robotą (jak już wspomniałem) aktorską. Emocje się kłębią, każda z postaci rodzinnego mikrokosmosu na swój sposób próbuje sobie radzić z własnymi uczuciami i próbuje dawać od siebie tyle ile potrafi. Niestety nie zawsze wystarczająco skutecznie pokonując opory i bariery.
P.S. Na marginesie dodam, że to jeden z niewielu filmów, w którym koncepcja przepracowywania traum na kozetce jest przekonująca, a samo rozgrzebywanie wydarzeń i majstrowanie w uczuciach nie wywołuje mojej niezgody. Tak doskonale postać terapeuty, jego tok myślenia i postępowania mojemu wyobrażeniu tej potwornie obciążającej roboty odpowiada.
poniedziałek, 27 września 2021
Manhattan Murder Mystery / Tajemnica morderstwa na Manhattanie (1993) - Woody Allen
A to ci dopiero gratka. Raz obsada, czyli znakomita w allenowskich komediodramatach Diane Keaton oraz w
istotnej drugoplanowej roli kultowy Sokole oko, czyli Alan Alda. Dwa sam Woody
Allen (uwaga zaskoczenie ;)) grający neurotyka i zabawiający się konwencją kryminału. Zatem na papierze potencjał na duże
oczekiwania, a w praktyce, hm… jego rzecz jasna wyborna realizacja! Poza tym dobrze tutaj dość
oczywiste manewry operatorskie grają. Szablony mające na celu podkreślać
wyraziście i nieco żartobliwie quasi kryminalne napięcie. Ogólnie sporo grubych
Hitchockowskich odniesień, z przymrużeniem oka (jak tu u Pana Patyczaka) serwowanych
i dodatkowo milutko powiązanych z zabawną historią miłosną. Ale numer jeden i
koło zamachowe wszystkiego to wspomniana Diane Keaton. Brawurowo odgrywająca hm…
siebie - siebie u Allena. No co będę ględził i owijał w bawełnę. Ubawiłem się setnie.
Thanks Diane, thanks Woody.
P.S. Scena z lustrami dobra designerska robota, ale scena z kartami to już bomba. :)
piątek, 24 września 2021
Soilwork - Stabbing the Drama (2005)
czwartek, 23 września 2021
Carcass - Torn Arteries (2021)
Zanim przejdę do sedna i nieco krytycznym wzrokiem spojrzę w kierunku albumu, który zasadniczo uznaje za świetną robotę, lecz (o jejku) równocześnie kręcę nosem, bo uważam iż brak mu pewnych walorów, których istnienie powstrzymałoby mnie od drobnych złośliwości, podzielę się prawidłowością jaka gości od pewnego czasu w moim życiu i wyraźnie w momentach newralgicznych komplikuje mi funkcjonowanie. Mianowicie natchnienie w kwestii recenzjo-refleksji dopada mnie coraz częściej wówczas, gdy późna noc za oknem czernią otula, a do pracy zawodowej jeszcze przed świtem trzeba się zbudzić, bądź kiedy inne obowiązki pilne cisną i nie ma chwili by zasiąść i dobre pomysły na tekst przełożyć. Wtedy to próbując je osadzić w pamięci, by na dogodny moment do spisania doczekały, zaczynam się fiksować na powtarzaniu myśli w myśli, bądź na siłę podejmując spore ryzyko je notuje - ciśnienie zewnętrzne z trudem znosząc, albo też mu ulegając, jak czajniczek zaczynam wrzeć w uścisku konfliktu muszę-muszę. Tak to było właśnie w przypadku pomysłu na tekst w temacie Torn Arteries, który w ogólnym zarysie powstał, został zapamiętany, lecz niezapisany, a do tego do kroćset (i tutaj drugi kontekst sytuacyjny) zanim go wprowadziłem w edytor wpadłem na kilka zdań kolegi blogera (znacznie, gdzie tam - znaczniej bardziej popularnego), który to w podobnym tonie i z prawie bliźniaczymi skojarzeniami spisał błyskotliwie własne przemyślenia. Stąd miałem wyjścia dwa - raz porzucić wypracowany pomysł, by nie narazić się na posądzenie o plagiat, lub zaryzykować i liczyć na wiarę i wyrozumiałość moich kilku czytelników, którzy zapewne też działalność wspomnianego kolegi blogera śledzą i moje zapewnienia że zdarza się, iż dwie totalnie obce i pozbawione tym samym bezpośredniego kontaktu osoby mają podobne odczucia i (co jest głównym powodem wciskania tak obszernego wstępu tego), mają bardzo podobną koncepcję na akapitu/akapitów zapisanie. W tej sytuacji postanowiłem jak poniżej następuje zgodzić się z przekonaniami wyżej wspomnianego i krótko je tylko wypisać, nie roszcząc sobie praw do sławy z nich może wynikającej, ani nawet do uznania że posiadam fascynującą wyobraźnię i ekscytujące poczucie humoru oraz nawet całkiem niezłą łatwość myśli przelewania na klawiaturę. Także ten tego, Torn Arteries spostrzegam jako materiał taki nieludzko perfekcyjny, niby ten właśnie prymus szkolny doskonale zawsze przygotowany i nienagannie w mundurku się prezentujący, którego prace pisemne i odpowiedzi są pozbawione błędów ortograficznych, stylistycznych czy oczywiście merytorycznych, ale od których poprawności wieje nudą. Wzór po prostu do naśladowania, ale jako kompan od linijki funkcjonujący zwyczajnie kompletnie pozbawiony spontaniczności, nie mówiąc już o niedostatku ekstremalnych skłonności, które to najczęściej długowieczne wspomnienia zapewniają. No ok, taki mądrala może też zaimponować wiedzą i biegłością - on może nawet wbić w kompleksy elitarnością, ale częściej niestety jego ostrożność i posunięta do granic wytrzymałości nienaganność oblicza, tak samo przewidywalność zachowań emocjonalnie i energetycznie odebrać wszelkie siły witalne. Poza tym on się alko nie napije, nie sarknie złośliwie i nawet jak się zaśmieje to tak powściągliwie. Chyba wystarczająco dotychczas już dałem do zrozumienia, że mam poniekąd problem z Torn Arteries, bo ja jako mimo wszystko osobnik całkiem ambitny, by doświadczyć kontaktu z towarzystwem w okularach chce do niego wracać, że się w tej ekskluzywnej materii odnajduję, ale to wyzucie z większych emocji powoduje obojętność w jego trwałym konsumowaniu. On jest i tylko jest, jak np tło do rożnych domowych obowiązków. Sami muzycy w dodatku nie prezentują większej pasji i nawet, jeśli nie można im odmówić profesjonalizmu, to prezentują się mało wiarygodnie, a taki Bill Steer (patrz: video do The Scythe's...), to chyba lepiej jednak czuje się w anturażu Gentlemans Pistols i ja chyba też już bardziej w ten jego wizerunek wierzę. Torn Arteries bardziej jednak do mnie przemawia niż powrotny Surgical Steel. Dodatkowo kapitalny jarzynowy cover art większą uwagę zaskarbia.
środa, 22 września 2021
The Lurking Fear - Out of the Voiceless Grave (2017)
wtorek, 21 września 2021
Najmro. Kocha, kradnie, szanuje (2021) - Mateusz Rakowicz
P.S. Abstrahując od jakiejkolwiek prawdy i realizmu biograficznego oraz szacunku dla ofiar Najmrodzkiego. Pamiętam te materiały w 997, kojarzę czym był schyłkowy PRL i pierwsze lata nowego otwarcia i trudno mi zrozumieć, dlaczego reżyser rówieśnik, ten około transformacyjny koszmar postanowił tak żałośnie zaklinać.
poniedziałek, 20 września 2021
Control Denied - The Fragile Art of Existence (1999)
niedziela, 19 września 2021
Minamata (2020) - Andrew Levitas
sobota, 18 września 2021
Four Good Days (2020) - Rodrigo García
Upodobał sobie chyba Rodrigo García Glenn Close i ona chyba wiąże dobre wspomnienia ze współpracy z tym reżyserem, bo już mieli okazję wspólnie pracować i z tej kooperatywy powstał szczególnie dla niewątpliwie wielkiej aktorki ważny (prestiżowe nominacje) Albert Nobbs - a teraz po latach (za chwilę wydam werdykt, czy warty uwagi) Four Good Days. Nie ma tu co kręcić, należy się opinia szczera i najlepiej treściwie wystawiona. Zatem z grubej rury, już, natychmiast wale! W pełni świadom odpowiedzialności za słowa stwierdzę, że wyszło znakomicie i nie ma podstaw przed seansem do obaw, czy aby nie banalnie i sztucznie. Bowiem jakby temat nie był ograny to zawsze, kiedy naturalność i wiarygodność przedstawionych sytuacji jest nie do podważenia, a kreacje aktorskie nie śmierdzą na odległość tanią emocjonalnością, to do cholery trzeba się cieszyć i z entuzjazmem chwalić. Glenn Close to jak zazwyczaj mistrzostwo świata - im starsza tym lepsza i tym ostatnimi laty obsadzaniem jej w kameralnych dramatach strzałem w dychę, szansa na kolejne peany pochwalne ustrzelona. Mila Kunis też plamy nie daje, a nawet stwierdzę, że jak na aktorkę nie bardzo dramatyczną, aczkolwiek jak już tak poważnie obsadzana, to przecież bez zgrzytu, daje tu sto procent z siebie i nie jest to w żadnym razie bez powodu trafiony wybór persony odpowiedzialnej za casting. Chcę przez to powiedzieć, że jak już jest powód by na wysokim ciśnieniu brawurowo atakować, to ciśnie jak należy i w tej relacji córka matka interakcja aktorska potrafi bardzo mocno poruszyć. Zatem brawo za jej wybór. Każda z nich w tym opartym na autentycznej historii koszmarze - koszmarze jednako z optymistyczną puentą ma swoją osobną i wymagającą wyszkolonego warsztatu rolę do odegrania i każda z postaci w jakie się wcielają też nieco za uszami nagromadziła, bo ideału na tym świecie brak, słabości w człowieku mnóstwo, bo też rzeczywistość stawia przed niekoniecznie łatwymi wyborami, niekoniecznie też w stu procentach osobiście sprowokowanymi, bądź zawinionymi. Przepracowywanie w cztery oczy zaszłości, wszelkich dołków i traum to raz, ale wiecznie się w nich babranie to też nie bardzo właściwe działanie, kiedy skupić trzeba się na dynamice bieżących sytuacji. Było minęło, nie ma co nadgorliwie rozgrzebywać, pamiętać lepiej to co dobre, a takie za nami pozostawione życie kiedyś przecież też było - może życie lepsze jeszcze będzie, może jeszcze niestracona na nie szansa? Matczyna miłość, gigantyczne poświecenie, odwaga i wręcz katorżniczy upór. Dramat z pasją i wedle najlepszych gatunkowych prawideł stworzony, stąd nie ma się do czego przyczepić. Film to z wielkim doświadczeniem poprowadzony - bez dziur fabularnych, logicznych i świetnie konteksty ogarniający. Może nie dzieło epokowe, ale kapitalna, detalicznie przemyślana i zrealizowana typowo po amerykańsku udramatyzowana prawdziwa, wiarygodna i przekonująca robota/historia. Zostanie ze mną - myślę, że nawet na dłuższy czas. Bo jest tego bezdyskusyjnie warta, a piosenka z finału odpowiednio wzruszająca by w sercu i pamięci zakotwiczyć. A to ważne.
P.S. Dragi to potworne gówno, żadna to myśl odkrywcza. Pewnie jeszcze większe, kiedy uzależnienie nie dotyczy ciebie z perspektywy własnego organizmu, a patrzeć musisz na staczanie się kogoś najbliższego i pomimo ratunkowego instynktu jesteś bezradny, bo koła rzucane wokół pływają, ale nie ma komu ich złapać. I jeszcze nieco prywaty przy okazji. Mówią małe dzieci, małe problemy, duże dzieci, duże problemy. Ciekawe, kiedy i czy w ogóle moi starzy podziękują mi za to, że ze mną ich nie mieli. Jestem cierpliwy.
piątek, 17 września 2021
Land (2021) - Robin Wright
czwartek, 16 września 2021
Favolacce / Złe baśnie (2020) - Damiano D'Innocenzo / Fabio D'Innocenzo
Trzecie wyjście do kina
i wreszcie w ciemnej sali silne emocjonalne przeżycie doświadczone. Trzecia szansa powrotu do doznań
wielkoekranowych i wreszcie wytęsknione, pełne hipnotyzującego zaangażowania
spełnienie. Projekt braci D'Innocenzo z rodzaju tych ambitnych, tak artystycznie jak i
intelektualnie, ale też przekorny błyskotliwością podejścia i wstrząsający mocą
oddziaływania - więc daleki od tendencji robienia sztuki dla sztuki, czy popadania
w pułapkę przerostu tejże formy nad treścią. Akcja Złych baśni osadzona w upalne lato gdzieś na wielkomiejskim
włoskim przedmieściu, a bohaterami zbiorowo członkowie kilku niby niczym szczególnie
wyjątkowym nie wyróżniających się rodzin. Rodzice z dobrymi chęciami, ale
równocześnie niedojrzali lub wprost z nieprzepracowanymi psychologicznymi problemami. Własnymi codziennymi egzystencjalnymi troskami, starający się po swojemu sprostać
społecznym oczekiwaniom oraz dzieci poddane bezwarunkowo rodzicielskiej
(szczególnie ojcowskiej) dominacji. Innymi słowy na ekranie szczególny w swym
groteskowym, lecz absolutnie nie absurdalnym dramatycznym charakterze portret (gdy wejść w środowisko wystarczająco głęboko) mrocznych peryferii. Walorem opowieści przewrotnie budujący klimat i napięcie scenariusz, mocny finał, także kapitalne prowadzenie aktorskich kreacji
(z wyróżnieniem tych dziecięcych), doskonałe udźwiękowienie i pełne rentgenowskiej
głębi spojrzenie kamery. W centrum zainteresowania twórców, w przenośni i wprost ludzkie twarze, a z mojej perspektywy, w obrębie wybornej ilustracyjnie całości, te sceny, w których ekspozycja mimiki sugestywnie oddaje rosnące emocje. To jest wielka moc tematu filmu i pracy jego twórców, że potrafili oddać siłę i złożoność tychże kluczowych procesów w prostych ujęciach.
Warsztatowa perła, korzystająca z pasją i szacunkiem z dorobku wielkich mistrzów, natomiast merytorycznie niepokojąco prawdziwa diagnoza współczesnych
zjawisk w obrębie rodzinnego mikrokosmosu. Seans który nie kończy się wraz z napisami - on myślę wówczas dopiero się zaczyna.
P.S. Dodam, iż seans utwierdził mnie w dawno zbudowanym przekonaniu, iż tak zatrważająco łatwo wprost wychować/wytresować psychopatę/socjopatę, lub co najmniej wyhodować systematycznie ciąg traum, które permanentne lęki będą pielęgnowały, finalnie sprowadzając je do wielkiej tragedii. Podstępnie wpłyną na zaburzenia osobowościowe - młode, dopiero kształtujące się umysły w przerażającej ciszy milczenia skrzywdzą nieodwracalnie. Oczywiście u braci D'Innocenzo proces ten odbywa się nieintencjonalnie, bowiem żaden rodzic nie chce skrzywdzić własnego dziecka. Nieświadomie, niechcący, bo życie gniecie, wymaga, bo my dorośli nie dźwigamy, bo nie potrafimy! Bo nie rozumiemy lub wypieramy znaczenie mechanizmów, bo nas często rodzice też w swoim czasie właściwie przygotować nie zdołali, bądź taki czy inny detal w pędzie życia zaniedbali, czy w ekstremalnych przypadkach wręcz beztrosko bycie tu i teraz zawalili. Ech.
środa, 15 września 2021
Blaze (2018) - Ethan Hawke
wtorek, 14 września 2021
Pig / Świnia (2021) - Michael Sarnoski
Nie dowierzając w zapewnienia, że po bardzo lichym okresie w aktorskiej karierze Cage'a jest tutaj w stanie zrobić warsztatowy show, zostałem jednak siłą perswazji przekonany, by osobiście sprawdzić ile w tym optymizmie recenzentów jest prawdy i czy może bardzo dobre oceny filmu z tym specyficznym gwiazdorem nie są może bardziej zasługą dobrej roboty scenarzysty, reżysera i całej ekipy produkcyjnej, których wysiłku w tym przypadku Cage akurat nie spieprzył. Może mój brak wiary w jego umiejętności bezpodstawny, a swoje złośliwości, albo za duży dystans opieram na ogólnej mikrej do człowieka sympatii, ale prawda jest taka, iż może tylko raz lub dwa (dobra, może więcej) oglądając manieryczne popisy powyższego, nie czułem zażenowania. Stąd pomyślałem, że nawet jeśli teraz przyjebał spektakularnie, to przeszłości i to tej szczególnie ostatniej nie wymaże, więc za całokształt nadal uparcie trzeba człowieka ganić, a za poszczególne dobre epizody (od wielkiego dzwonu) chwalić. Pytanie zatem brzmi, jak jest z tą Świnią? :) Pig jest bomba i Cage jest bomba, ale nie to nie takie brawurowe permanentne wybuchy, tylko eksplozje poprzedzane długimi fragmentami ciszy i stopniowanym precyzyjnie napięciem w filmie o surowej fakturze i naturze. W filmie zemsty, ale nie takim szablonowym, bo wendeta z powodu świni, to nie jakaś ograna sztampa, a wręcz kuriozalna nieoczywistość. Kapitalne (z pozoru może oklepane) męskie kino, o takim zaszytym w lesie twardzielu - takim, co w przeszłości (he he) uznanym szefem kuchni był, a teraz z sobie tylko znanych powodów izoluje się od społeczeństwa. Tutaj jednak zemsta jest wyłącznie mechanizmem napędowym, a psychologiczny sznyt w postaci tajemnicy osobowości bohaterów i motywów kierujących ich działaniami jego paliwem. Kino zemsty jak się okaże bez zemsty, które właściwie jest dojrzałym kinem rozpaczy, w obliczu bezradności prawdziwego człowieczeństwa wobec brutalności świata władzy i pieniądza. Dopieszczone, nastrojowe, też tak samo surowe i brutalne kino egzystencjonalne. To taki seans, po którym pozostaje się w stuporze, bądź ma się ochotę siarczyście zakląć. Ja sobie zaklnę. W chu dobre to kurw było, mimo że Cage to Cage i poza Cage'a zawsze pozostanie Cage'a pozą. :)
poniedziałek, 13 września 2021
Driveways / Podjazdy (2019) - Andrew Ahn
Ostatnia rola Briana Dennehy'ego, raczej specjalisty od przynajmniej mocno szarych charakterów i to kreacji drugoplanowych w filmach akcji lub dramatach o sensacyjnym charakterze. Dla mniej wkręconych w kino, ale znających cześć chociażby tych wielkich klasyków hollywoodzkich, to ten szeryf, który dopieprzył się do Johnny'ego Rambo i tak zawzięcie próbował mu udowodnić kto rządzi w tej dziurze do której weteran z Wietnamu miał "peszka" zabłądzić. :) Tu jednak jak wiek pozwalał Dennehy zagrał rolę znacząco odmienną, a sam obraz mało znanego reżysera i z obsadą raczej nie za grube miliony okazał się wytrawnie skrojoną obyczajówką, bliźniaczą może skojarzeniowo z eastwoodowskim Gran Torino. Ujmującą prostą historią o przemijaniu i nieśmiałości, gdzie Dennehy teoretycznie skupia na sobie w obecnych okolicznościach uwagę i kreuje bez wysiłku świetnie wyważoną rolę, lecz to w moim odczuciu numerem jeden jest ten smarkacz, który uroczą mimiką i wyborną powściągliwą emocjonalnością daje prawdziwy koncert niezmanierowanego, pełnego naturalności aktorstwa. Nie można też nie docenić wpływu reszty obsady, ale w tym tandemie łebka i dziadka jest prawdziwa i kluczowa magia. Najmniejszej fałszywej nutki - w umiłowaniu zwykłych gestów, w fundamentalnych wartości eksponowaniu. Po prostu piękny film, dojrzały, szlachetny i niewysilony. Człowiek u kresu życia i człowiek na jego starcie – w ujmującej symbiozie. Dla mnie była to zaskakująco wyborna i wielce wzruszająca uczta.
niedziela, 12 września 2021
AC/DC - Powerage (1978)
piątek, 10 września 2021
Annette (2021) - Leos Carax
Czasem nie wiem czy mam pisać tak jak czuję (prawdę bezkompromisowo za pośrednictwem blogerskiej działalności prosto w oczyska wciskając), czy może pod publiczkę podpinać się pod opinie zawodowej krytyki, która patrzy szerzej i jest lepiej przygotowana na zauważanie, przyjmowanie i docenianie sztuki ambitnej, często naturalnie niełatwo zrozumiałej. Wtedy to trzecią drogę wybieram i staram się szanując zamysł i pracę twórców dodać też od siebie kilka zdań uwag do bólu szczerych, bowiem maksymalnie subiektywnych. Tak też w tych specyficznych okolicznościach postąpię i napiszę, że Leos Carax stworzył rozbuchany spektakl, interesującą opowieść śpiewaną, z przesłaniem poważnym, ale w formie często absurdalnie przerysowanej i nie trafił do mnie na kluczowym poziomie. Interakcja ze mną wypadła słabo – poczułem się tak, jakbym siedział na widowni podczas nazbyt brawurowego, innymi słowy współcześnie szorstkiego stand up'u i nie łapał poczucia humoru przekonanego o własnym fenomenie człowieka z mikrofonem lub też wbrew instynktowi dał się namówić na spektakl operetkowy grupie przyjaciół nabierających teatralnie powietrza i modelujących ultra intelektualne miny za każdym razem, kiedy jest okazja aby swoją znajomością tak ambitnego repertuaru mogli się sami nad sobą pozachwycać. Obejrzałem więc poniekąd prześmiewczy performance totalny, dla mnie akurat mało lub całkowicie niestrawny, bądź nadętą artystowską dramę, która zieeeew wywołuje. Nie stanę zatem w Caraxa obronie, gdyż to nie moje gusta i w dodatku wyrażam postawę braku wsparcia dla sztuki robienia przejaskrawionego spektaklu z tak brutalnie poważnych kwestii. Mimo iż jestem w stanie wspiąć się na poziom wyrozumiałości i empatii, który pozwala przyjąć do wiadomości, iż mógł on wiele osób zachwycić. Mnie finalnie tylko przeraził, ale też jak można się domyślić nie pozostawił całkowicie obojętnym. Jest tu bowiem trafna diagnoza i prawda z niej wynikająca, ale odziana w te pretensjonalne ciuszki, paradoksalnie traci swoją pierwotną moc oddziaływania. Jej siła jest gigantyczna wówczas, kiedy prezentacja surowa lub co najmniej finezyjnie sugestywna - gdy obdarta z karykaturalnie symbolicznej emfazy, a w tym przypadku wręcz cyrku rozkręconego wokół ważnej problematyki. Doświadczenie to może i niezwykłe, ale ze spektaklu tego wychodzę ze z lekko zdegustowaną, a nawet bardzo kwaśną miną.
czwartek, 9 września 2021
White Stones - Dancing Into Oblivion (2021)
środa, 8 września 2021
The Professor and the Madman / Profesor i szaleniec (2019) - Farhad Safinia
wtorek, 7 września 2021
The Damned United / Przeklęta liga (2009) - Tom Hooper
Okazuje się (jak zechce MI SIĘ poszukać), że w CV Toma Hoopera jeszcze jeszcze coś więcej niż seriale zanim wypalił mega hitem w postaci Jak zostać królem i trochę skrytykowaną, ale w moim odczuciu prawie równie udaną Dziewczyną z portretu - pomiędzy wciąż dla mnie tajemniczymi (bowiem nie oglądałem) Nędznikami i teraz ostatnio całkowicie nieudaną (wszyscy mi odradzają bym sam się przekonał) adaptacją broadwayowskich Kotów. Przeklęta liga nie ma się czego wstydzić w konfrontacji z tymi najbardziej dorodnymi produkcjami Hoopera i widz bogatszy w znajomość wyżej wymienionych obrazów dostrzeże tu charakterystyczną manierę wizualnej ekspozycji i merytorycznej formuły przekazywania treści filmu. Innymi słowy, gdybym nie wiedział że to jest "hooperowskie", to kombinując miałbym podejrzenia że skądś taki styl znam i prędzej czy później skojarzyłby że może być to właśnie jego. :) Fajne poczucie humoru i barwne postaci, a kręgosłupem oparta na faktach sportowo-biznesowa historia. Angielszczyzna kinematograficzna posiada swój charakterystyczny magnetyzm i w tym przypadku ochoczo z niego korzysta, co oczywiście jej fani postrzegać będą za zaletę, a zdeklarowani krytycy nie oszczędzą sobie złośliwości, lub wszyscy obojętni na tą siłę uznają za odpowiednio odrzucającą, bądź bez znaczenia dla ogólnej wartości jednej ze starszych prac Hoopera. Stając po stronie tych pierwszych (drugich i tak bardziej szanuje od tych trzecich, tzw. niedzielnych widzów), uważam że trudno mi zrozumieć jak tej wyspiarskiej "fantazji" lubić nie można i też całym sercem stoję po stronie artystycznej formuły, jakiej jest Tom Hooper wierny. Na koniec dodam, że Przeklęta liga to film o dość archaicznych czasach brytyjskiego futbolu. Oparty na autentycznych wydarzeniach i dla każdego kibica piłkarskiego ciekawa perspektywa spojrzenia na pewnie mało znaną u nas historię angielskiej Ligii. Nie mówię tu o kibolach. Oni się zanudzą, więc lepiej aby zamiast na seans ustawili się we własnym gronie na jakieś mordobicie. Szpitale czekają.
poniedziałek, 6 września 2021
My Cousin Rachel / Moja kuzynka Rachela (2017) - Roger Michell
sobota, 4 września 2021
The Joy Formidable - Into the Blue (2021)
piątek, 3 września 2021
Zupa nic (2021) - Kinga Dębska
Nie ma w tym momencie
obaw, że rozwinę tekst to rozmiarów i formy nadętej emocjonalnie czy też analitycznie głębokiej
rozprawy, bowiem nie ma absolutnie powodu, aby więcej niż kilka zdań w
przypadku refleksji wokół mocno promowanej w TV nowej produkcji Kingi Dębskiej
spisać. Muszę być tu wyłącznie stanowczo krytyczny i poniżej wyrazić własne
rozczarowanie, bo Dębska i producenci rozkręcając intensywną promocyjną kampanię i dorzucając do niej jeszcze nawiązania do najdoskonalszego obrazu reżyserki, na
tą do bólu najszczerszą i najprawdziwszą prawdę sobie zasłużyli. Zupa nic to w
zasadzie pierwszy film Dębskiej pusty wewnętrznie, bo brak jakiejś spójnej
historii i opieranie fabuły wyłącznie na nostalgicznej grze (fakt, że wizualnie
uroczo sentymentalnej), ale jednak spranymi do bólu oczywistymi absurdami z
epoki, musi stawiać Zupę nic zdecydowanie półkę albo dwie poniżej zarówno
dwóch ostatnich (trochę też krytykowałem), jak rzecz jasna plus jeszcze dwie
półeczki poniżej wybornych pod względem fabuły jak i psychologii postaci
wspomnianych Moich córek krów. Tak widzę ten zlepek scenek rodzajowych z PRL-u (momentami
fakt, całkiem zabawnych), ale bez większego pomysłu i nawet w kontekście
osobistych wspomnień, jak też przez pryzmat wszystkich klasycznych komedii z
epoki zwyczajnie niewystarczająco naturalnych. Pewnie z sentymentu złapie ta lichutka komedyjka za serduszko wszystkie siostrzane rodzeństwa, których
rodzice posiadali czerwonego (lub ciemnopomarańczowego) kaszlaka, upakowanego
w okresie wakacyjnym po sufit i nawet bardziej. Zamieszkujące na blokowisku z
wówczas jeszcze (ech…) pustymi parkingami. :) Tak, tak - fajnie fajnie. Ale proszę
zaprzeczyć że można to było zrobić znacznie lepiej, aby chociaż bez wstydu postawić
Zupę nic w kontekście wybitnego komediodramatu, będącego dla nowej komedii
punktem wyjścia, albo celniej to ujmując - punktem na siłę zaczepienia.
P.S. Gdyby pojawiły się zarzuty że nie spojrzałem w głąb tej głębi. Raz, wiem że ciapowaty (uczciwy) ojciec i epoka cwaniaków to głębsza głębokość. Dwa, wiem że matka z jajami i ciapowaty ojciec to ta głębia także. Gdyby to było mało, to zauważyłem również, że brat matki cwaniak z giętkim kręgosłupem co okazji nie przepuści, jego żona zaś „paryżana” i że związek nastoletniej córki ciapka z synem ZOMOwca to smarkaczy mezalians, a wyjazd na handel i wakacje nad Balatonem – wielka sprawa i dzisiejsze pokolenie nie zrozumie, ale może się pośmiać z prawdziwego dramatu tamtych czasów, który można im sprzedać w tak banalnym stylu.
czwartek, 2 września 2021
Leprous - Aphelion (2021)
środa, 1 września 2021
Heavenly Creatures / Niebiańskie istoty (1994) - Peter Jackson
Całościowy dorobek zawodowy
Petera Jacksona spostrzegam właściwie jako rzemieślniczą robotę i w
kategoriach wybitnej twórczości filmowej nie umieszczam. Traktuję jako dobrą
profesjonalną robotę, lecz pozbawioną czegoś wyjątkowego i nastawioną raczej na
mainstreamowy poklask, niż zdobywanie branżowych laurów czy przychylności
wydumanej krytyki. To kino przecież rozrywkowe, lecz jak kilka tytułów wskazuje,
niepozbawione kompletnie czegoś więcej niż wyłącznie dobrej zabawy. Jackson po
trosze to taki młodszy Spielberg czy bardziej Zemeckis z mniejszym ilościowym,
ale niekoniecznie bardziej skąpym jakościowo dorobkiem, w którym zbyt długi romans
ze Śródziemiem zaspokoił pewnie jego geekowskie ambicje i przy okazji finansowo
ustawił, ale o zgrozo wpierw zaszufladkował a teraz chyba pchnął w objęcia wyłącznie
dokumentu. Jednak jeśli się dokładnie skupić na drodze do tej dzisiejszej pozycji
dwa tytuły akurat mnie zdecydowanie do gustu przypadły, mimo że to wciąż było
kino bez przesadnego (znaczy przeintelektualizowanego) w głębokiej psychologii się taplania. To Nostalgia anioła
(o czym pisałem u zarania blogowego paplania) i Niebiańskie istoty, o czym
napiszę teraz, kiedy odkryłem ich atrakcyjno-intrygujace walory. Obydwa tytuły
nie przypadkiem zestawiam, bowiem teraz sobie uświadomiłem że Nostalgia okazała
się po latach rodzajem drugiej odsłony emanacji wyobraźni Jacksona. Ten sposób narracji, percepcja na poły fantazyjnie bajkowa na poły mrocznie dreszczowa,
wizualna prezentacja dopieszczona oraz rozpasane korzystanie z tradycji właśnie
kina spielbergowo-zemeckisowego. Także obie historie potrafią zarówno zauroczyć,
wzruszyć jak i duchowo przygnębić i wprowadzić widza w stan wartościowej
zadumy. Niebiańskie istoty (jak trafnie zauważono) zacierały granice między komedią, a dramatem i ukazywały swobodny sposób spojrzenia nowozelandzkiego reżysera na filmową materię. Wówczas może zbyt odważny i chyba szokujący, bo jak to można oparta na autentycznych wydarzeniach straszliwą zbrodnię ukazać w tak fantastycznej poświacie kolorowego melodramatu - w dodatku nastoletniego i na domiar lesbijskiego. Histerycznego romansu niedojrzałych osobowości beztrosko bujających w obłokach i jednocześnie doświadczonych przyziemnymi egoistycznymi instynktami dorosłych oraz własnym burzliwym dorastaniem w oparach literackich fantazji i obsesyjnych żądz. Okazało się że można i to z kapitalnym efektem.
P.S. Nie można zauważyć tego na co w czołówce zwrócił uwagę Jackson, iż to pierwsze role zarówno Winslet jak i Lynskey. Role brawurowe młodziutkich wówczas aktorek, które tutaj debiutując grają już na takim poziomie, do jakiego nas później już przyzwyczaiły. Odpowiednio Winslett jako królowa wielkiego ekranu i Melanie Lynskey jako fantastycznie niezrównoważona Rose z takiego jednego kultowego sitcomu. :)