Już jest! Już się kręci, na wiele sposobów na wielu poziomach swoim urokiem nęci i nawet jeśli nie
okazuje się jakimś olbrzymim przełomem w sensie formalnym, to tak jak
każde dotychczasowe dzieło Norwegów, do ich przebogatego aranżacyjnie stylu
wprowadza świeże subtelne drobiazgi. Tym razem jeśli próbować je precyzować, to ewolucja
prowadzi młodych fenomenalnych instrumentalistów i jedynego w swoich predyspozycjach
głosowych frontmana w stronę coraz bardziej sugestywnej muzyki ilustracyjnej, a
wiele z wielości cudownych linii melodycznych czy wokalnych idealnie
odnalazłyby się jako muzyczne tło filmowe w najbardziej emocjonalnych dramatach
obyczajowych, dodając poruszającym scenom/dialogom rozpoznawalnego/zapamiętywalnego
charakteru. Informuję iż tak jak jeszcze dwie/trzy płyty temu z muzyką Leprous
wiązała mnie dość niestała w uczuciach więź i wielokrotnie zachwycając się ich kompozycjami równocześnie od
albumów robiłem sobie przerwy (systematycznie do nich ostatecznie powracając), tak teraz skandynawska
formacja znalazła sobie w moim sercu miejsce na stałe i nie ma takiej siły bym miał
jakiekolwiek wątpliwości co do jej wartości. Co oczywiście nie oznaczało iż do całościowej
zawartości Aphelion tak od pierwszej styczności się przekonałem, by ostatecznie
rozkochać się w każdej z albumu nutce. Trzy single wcześniej znane apetytu
ogromnego narobiły i każdy z nich (cudnie subtelny Castaway Angels, genialnie
dojrzale z awangardowej symfonicznej formy korzystający Running Low i kapitalną
dynamiką tryskający The Silent Revelation) na swój własny sposób wzruszały,
poruszały, szczere wyrazy uznania dla aranżacyjnej i wykonawczej biegłości
wzbudzając. Ale jednak mnogość motywów zawartych w całościowym wymiarze Aphelion
potrzebowała kilku skupionych odsłuchów, aby pełnię swojego geniuszu w mojej
głowie osadzić. Dziś w nich zasłuchany i zakochany nie mogę wyjść z podziwu jak
piękna to płyta i jak wiele w niej umuzykalnionego ducha, który w zaciszu
domowym prowokuje raz zarazem podróż w głąb siebie. Gubię wówczas kontakt z
ziemią i są to te wspaniałe chwile tak potrzebnego wyciszenia jakich wciąż w zabieganym życiu brakuje. Toteż tak Aphelion cenię i zezwalam by totalnie absorbował moją uwagę, co chwilę pozwalając w sobie odnaleźć zachwycające
detale i w każdej rozbudowanej kompozycji precyzyjny zamysł, finezyjną
strukturę, wyborne linie wokalne i zostające ze słuchaczem melodie. Wymieniając
powyżej trzy z dziesięciu zdobnych mistrzowsko budowanym napięciem kompozycji, absolutnie nie mogę ich w tym towarzystwie wyróżnić, bowiem ich jakość
wybitna, lecz nie potrafiłbym uznać iż takie perły jak Out of Hand (grający na
emocjach tak siłą jak i delikatnością głosu Einara), The Shadow Side (lekki,
zwiewny i nieprawdopodobnie chwytliwy, z ogniście bujająca solówką) czy Have
You Ever? (plumkające cudo :)) są lepsze od singlowych utworów czy pozostałych pieśni wypełniających Aphelion. Leprous to już zjawisko na scenie - ze wspaniałym dotychczasowy dorobkiem i świetlaną przyszłością na horyzoncie. Nie wierzę by coś w tym kapitalnym personalnym układzie mogło się popsuć i odebrać mi szczęście poznawania ich kolejnych wielkich albumów. Po prostu nie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz