Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jean-Pierre Jeunet. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jean-Pierre Jeunet. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 21 lipca 2025

Delicatessen (1991) - Jean-Pierre Jeunet, Marc Caro

 

Rozumiem że to może wydawać się żartem, ale wciąż wbijam premierowo w cykl rozpoznawczy filmografii Jeuneta i patrzę co mi może zaoferować ten raczej uznany za kultowego reżyser. ;) Nie znam na serio nic prócz kilka dni temu obadanej Amelii i jego odsłony serii o Obcym, w którym najbardziej rzucił mi się w oczy jak widzę ulubiony pół karzeł jego. „Delikatesy” chyba z przekory dawno temu i przez kolejne dziesiątki lat omijałem, a teraz zbierając dane i wyciągając wnioski napiszę, że ten tutaj pierwszoplanowy posmak groteski jak najbardziej na uwagę zabiegał, choć na początku lat dziewięćdziesiątych mam wątpliwości by mógł być słusznie przeze mnie doceniony. To nie był wtedy mój target filmowy, bowiem brudny, jakby od tego zwilgotniałego brudu wizualnie klejący i gęsty (gdzie dużo w nim szlamu i też te obślizgłe płazy, skorupiaki), to nie bajka podążającego śladem prostoty i chwytliwości Indiany Jonesa nastolatka. Lecz zarazem też na swój sposób jak się okazuje romantyczny, choć nie osładzany tak jak nagradzana i chyba wreszcie będąca największym sukcesem komercyjnym reżysera Amelia. Steampunkowe lub postapo poniekąd skojarzenia, posyłające też myśli ku kultowy powiązaniom z „gilliamowskimi” przyszłymi 12 małpami, ogólnie wpływ na siebie obydwu twórców zdaje się istotny, bo perspektywy w tym barwnym, w ogóle raczej komedio-horrorze jakby nieco oczywiście gilliamowskie. Scenograficzne stylizacje i filtrów wpływ niebagatelny, niezwyczajne humoru poczucie czarne, ale też ukazane nieco inaczej ono. Pachnie od startu makabrą w stu procentach założoną, ale ta makabryczność quasi slasherowa nie zostaje aż nadto wysunięta na front, a zgrabnie niedosłowna wciąż myślę pozostaje. Błazenada ale tylko pozornie, gdyż ta strona groteskowa elementarna, lecz pod nią też może nie drugie dno, ale jednak w tym scenariuszu ekscentrycznie szalonym jest coś intrygującego, a z pewnością jeśli kino archetypicznie wciąż ma być rodzajem rozrywki, to w zalewie fali mnóstwa produkcji „Delikatesy” pozostają jednym z bardziej ważnych wciąż, a z pewnością oryginalnych pozycji do zapamiętania. Niewątpliwie inspirujące dzieło, absolutnie nie zwykłe, zwyczajne, czy jakby jego specyfiki nie charakteryzować, w zależności od rodzaju poziomu na estetykę wrażliwości i dla estetyki przychylności.

piątek, 18 lipca 2025

Le fabuleux destin d'Amélie Poulain / Amelia (2001) - Jean-Pierre Jeunet

 

Miał tu być wstęp w pierwszej kolejności - kilka zdań o tym że chyba mi wstyd przez to moje swego czasu zaniechanie i że brak świadomości bez świadomości o świadomości pewnych powiązań teraz trudniejszy niż naturalnie gdy był po prostu nie będąc w zasadzie. :) Miał być teraz ale będzie (być może) już za chwilę przy okazji kolejnego klasyka oryginalnego Francuza. W tym dzisiejszym czasu przedziale przejdę (bo tak sobie założyłem) natychmiast to sedna, że Amelia to żywe złoto, jako postać i jako opowieść. Rodzaj realizmu magicznego z bardzo głębokim, angażującym wyobraźnię i uczucia głębokim dnem. Oczywiście o miłości, niestandardowo mocno niekonwencjonalnie też o osobliwie wyjątkowym uczuciu, postaci wychodzących poza schemat i o pewnego rodzaju tajemniczej szaradzie, z pasją fascynująco opowiadanej. O wadze szczegółu i uszczęśliwianiu małymi sprytnymi planami. Układanka złożona z forteli o empatii i z dojrzałą romantyczną pocałunkową puentą – do dzieła, odważnie. :) Cudownie narracyjnie pleciona historia z mnóstwem nieoczywistych szczegółów i minimalna ilością rzeczy oczywistych. Z muzyką która nie jest li tylko tłem, ale integralną, a może wręcz kluczową wobec w mozaikę spisanej w scenariuszu treści. Z dźwiękami jakie w sumie nie tylko samą muzyczną warstwą oplątują widza, ale są wyrazistymi niezwykle przykładami jak wiele zależy od roli słuchu gdy paradoksalnie się patrzy, bowiem Amelia z pozoru to przede wszystkim wizualna strona. Swoje też robi finezyjnie płynny sposób filmowania w ruchu i scenografia z bogactwem rekwizytów, jest więc ogólnie bardzo oryginalnie w sferze słów i z żółto-zielonkawym filtrem, ale bez tej wysuniętej na front realizacji pobudzającej wyobraźnie nuty ze smaczkami (polecam posłuchać osobno też OST), natchniony i frywolny jednocześnie obraz, nie byłby aż tak gigantycznie inspirującym przeżyciem elementarnie/nadrzędnie romantycznym. Bez względu iż urzekające oczy i uśmiech Audrey - panienki z piątego, nadał mu walor w pierwszym kontakcie decydujący. Rozumiem teraz doskonale jak bardzo Amelia mogła wejść widzowi z wysokim poziomem wrażliwości, kierunkiem emocjonalnym podobnym pod skórę, do serca i do głowy i zostać tam na długie lata, bo spotkałem życiowym fartem fascynujący przykład takiej nie tylko wyłącznie sentymentalnej symbiozy, jaka okazała się jeszcze bardziej wiążąca niż się wydawało, wpływając nie tylko na sposób czucia świata, ale też podświadomie nawet na gesty. Mnie spóźnionego też Amelia natchnęła i włączyła mi wyobraźnię, ale kochasz ją najmocniej bezkrytycznie, kiedy jest wysoki poziom identyfikacji z cechami osobowościowymi i dyspozycjami psychicznymi, czyli mentalna zbieżność kluczowa. Taka prawda realna - w baśniowej oprawie.

Drukuj