poniedziałek, 1 września 2025

Deftones - Private Music (2025)

 

Przeprowadziłem w ubiegłym tygodniu test. On miał na celu sprawdzić, czy założenie początkowe, iż nowy Deftones posiada gigantyczne kwalifikacje aby okazał się albumem, jaki tylko zyskuje na kolejnych przesłuchaniach jest trafione. Zapamiętałem ku temu kilka stwierdzeń Szanownych Kolegów z bliskiego otoczenia kumpelskiego zainteresowanych oraz moje własne, jak odczytałem zbieżne z ich opinią przekonania i stwierdzam z pełną stanowczością, że... tak tak tak! Pozytywne mam wrażenia i wrażenia potwierdzające wstępną tezę. Private Music to płyta bezdyskusyjnie różnorodna, wielowarstwowa, jaka od początku celnie sugerowała, że musi się wchłonąć i proces ten będzie dla fana intrygująco przyjemny z początku, by później stawać się przyjemny przez pryzmat jego osadzenia już w głowie. Wówczas smaczki w postaci detali zostają kompleksowo rozpoznane, struktury kompozycji zbiją się w przemyślane od początku do końca formy, a linie melodyczne już nie będą zapewne powodowały fragmentarycznego doznania, pływania w lekkim aranżerskim chaosie. Bowiem Private Music posiada dwa podstawowe walory, a nimi jednoczesne uczucie zasysania ambitnych podziałów rytmicznych i chwytliwych melodii, wspomaganych najsilniej rozbujanym w ten specyficzny dla Chino sposób liniami melodycznymi wokalu, myślę iż jeszcze bardziej niż motywami wygrywanymi przez gitarę prowadzącą. Wiadomo jednak, że każdy z numerów z najnowszego longa trochę inaczej się huśta i tak słyszę tu bez niespodzianek, iż z jednej strony rozmarzone pół-walczyki falują (np: cudowny I Think About You All The Time), a z drugiej cały przekrój grania znacząco bardziej stawiającego na bezpośredniość (oldschoolowo deftonowskie Locked Club, Cut Hands, Metal Dream, czy kojarzące się ze środkowym czasem z dyskografii single promocyjne) oraz numery dodające posmaku świeżego - mój faworyt jak dotąd Ecdysis. Chcę chyba tym samym powiedzieć, że koloryt kawałków jest mocno przekrojowy, ale mam nadzieję iż jeszcze nie podsumowujący, bo zobaczyć na ostatniej prostej za kilka miechów tych czarodziei mięsistego groovu w łódzkiej Arenie, to nie byłoby tak fajnie, jak na nich trafić, a potem jeszcze cieszyć się kolejnymi longami. W sumie nic nie wskazuje by się szybko z branży wycofali, bo tak forma live (donoszą), jak i studyjna znakomita (słyszę), więc po ch się zawczasu, bez realnych przesłanek martwić. Cieszyć się trzeba, iż kręci się płyta świeża i kręci się znowu koncertowo. Wszystkiego najlepszego, najbardziej ze starej gwardii systematyczni i konsekwentni skórkowańcy. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj