niedziela, 14 września 2025

Teściowie 3 (2025) - Jakub Michalczuk

 

Wniosek jeden podstawowo-kluczowy mam, że figura reżysera często przesądza o efekcie bardziej niż potencjalne umiejętności aktorskie obsady, czy scenariuszowa wyobraźnia człowieka który wstęp, rozwinięcie, kulminację i zakończenie historii wymyślił, bądź obrobił taką opowieść na faktach autentycznych opartą. To w zasadzie wiem od dawna i tylko utwierdziłem się sobotnim wieczorem w owym oczywistym przekonaniu. Jakub Michaluczuk za stery współczesnej reinkarnacji czegoś w rodzaju archetypicznego Koga-Mogla powrócił i udanie trójkę nakręciwszy kontruje tym razem przy okazji dwójki lekko strywializowaną i niekoniecznie za drugim podejściem firmowanym nazwiskiem niejakiej Kaliny Alabrudzińskiej naprawdę zabawną serię. Na krześle reżyserskim wymieniony, natomiast dla potwierdzenia mojej powyższej tezy, odpowiedzialny za scenariusz za każdym razem ten sam człowiek, a efekty tak jakościowo twierdzę z własnym przekonaniem do siebie niespasowane. Bowiem dwójka mnie generalnie zawstydziła nieporadnością przecież teoretycznie znakomitej obsady, a teraz zmów wszyscy grają zasadniczo jak z nut, a dokładnie pisząc - Dorociński po swojemu z manierą jak zawsze przewidywalną, Woronowicz w komediowym fachu pośród współczesnych w średnim wieku niedościgniony, ale numerem jeden wspólnie fantastyczna mimicznie Ostaszewska i genialna, nerwem napędzana Kuna. Ponownie Michalczuk wykorzystał pomysł na połączenie rodzimej komedii o tradycyjnym rodowodzie z nowoczesną/niestandardową oprawą muzyczną (za tą perkusję jestem od razu skłonny dodawać punkciki), kreując na ekranie poważną można rzec komedię, płynnie przemykającą od łez śmiechu znaczy, do łez refleksji o relacjach z poziomu uczuciowego, gdzie wiek dojrzały, lata wspólne i rozbicie marzeń o mur rzeczywistości oraz pragnień, powodują serię decyzji i konsekwencji gorzko-zabawnych. Dużo bimbru w kadrze i czarnego, ironicznego humoru ilość idealna, bowiem konfrontacja kobiecego bezczelnego zaścianka i wielkomiejskiej przemądrzałej arogancji, inaczej (gdyby obniżać nastrój subiektywnej oceny) wartościowej tradycji i otwierającej perspektywy doskonalące postępowości, to naturalnie kawał znakomitego materiału na przednią farsę. Świetne, nieprzeforsowywane gagi/teksty, jakie w porównaniu z poprzednią odsłoną nie wywołują ani razu miny zażenowania, bo myślę powracający reżyser nie tylko zadbał o równowagę pomiędzy szlachetnie klasyczną komedią, a posiadającym walory refleksyjne i identyfikacyjne dramatem, ale i też on i scenarzysta (w tej wspólnej konstelacji) bardziej rozumieją detale polskiej mentalności, tak tej prowincji jak i loftów. Tym razem wszystko fajnie gra, bo przede wszystkim zakładam (piję do wstępu), że Michalczuk wychwytywał na bieżąco i nie dopuszczał do przeoczenia żenady - tego wszystkiego lipnego, czym Alabrudzińska dwójkę ku mojemu wyraźnie manifestowanemu niezadowoleniu nasyciła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj