piątek, 5 września 2025

Caught Stealing / Złodziej z przypadku (2025) - Darren Aronofsky

 

Wywodzik zacznę nietypowo. We wstępie do wywodziku dam do zrozumienia jak bardzo się cieszę że Darren Aronofsky zna i szanuje, a może i jest wprost mega fanem Idles i pozwolił by Ci post punkowi współcześni wizjonerzy stworzyli ścieżkę do jego filmu, bowiem ona raz znakomita (jestem wręcz ponad wysokie oczekiwania usatysfakcjonowany), po drugie taki manewr odważny aby pójść w nieoczywiste dźwięki i plamy dźwiękowe w obrazie sięgającym sentymentalnie stylistycznie do przeszłości, okazał się właśnie wręcz kluczowy w moim osobistym odbiorze Caugh Stealing. Bez względu rzecz jasna, na znaczenie każdego innego elementu rozrywkowego kina, w jakim artysta pokroju Aronofsky’ego w przekonaniu mym subiektywnym sprawdził się znakomicie i warsztatowo perfekcyjnie ogarnął każdy z elementów i subelementów, w dobrym znaczeniu intensywności i dynamiki, nabrzmiałego od efekciarstwa kina wartkiej akcji - w tym przypadku ukierunkowanego na dramatyzowaną, absolutnie niegłupią komedię. W niej Idles oddziaływanie rewelacyjnie dociąża, z deczka mroczną wizualność, trafnie surowo dopracowanego detalu Nowego Jorku z roku 1998 - kapitalnie uchwyconego tak od strony architektury (ujęcia z zewnętrznymi schodami kamienic), jak i rekwizytów - szczegółu dekoracyjnego. Można by uznać, iż historia jest banalna, ale posiada urok niewątpliwy bardzo udanie wkręcającego się w nowego Brada Pitta Austina Butlera (plus chemia z córką Kravitza), a szczególnie brutalną poezję składników postaci drugoplanowych, doskonale uszytych i równie przekonująco zagranych, dostarcza tak powodów do najzwyczajniej dobrej zabawy, jak i często i gęsto (jak najbardziej naturalnie), do wychwycenia w ich sznycie, tego właściwego dla Aronofsky’ego geniuszu socjo-psychologicznego. Oczywiście brak tutaj subtelności czy złożoności i tak bohaterowie jak i fabuła czy ogólnie kompozycja jest bezpośrednia, lecz nie przeszkadza to w uzyskaniu lekko refleksyjnego, mniej ale jednak intelektualnego posmaku, z wartościami dodanymi głębszymi. Mimo wszystko najważniejsze jest by to super prądziło i ma przekonanie, iż seans był doświadczeniem przedniej rozrywki, a dla kogoś z mojego rocznika tym bardziej sympatyczny, gdyż vibe docierał przez pokłady wysokiego stężenia nostalgii. Poza tym efekty dźwiękowe i kaskaderskie motywy, to nie jakieś popierdółki, tylko czyste mięso i gruchotanie kości takie - masa plus dynamika równa się siła! „Smutny świat, zepsuty świat” na mocnym wkurwie, z największym bohaterem w postaci guza Russa. :)

P.S. Najkrócej natomiast - pozornie bardziej Besson i Richie, niż Aronofsky, ale może jednak nie do końca. Tak czy siak - mega kino, typa mega czującego flow.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj