Bardzo osobiste kino - takie które kupiło mnie na całego już ponad dwie dekady temu. Teraz tylko odświeżone ze względu na ostatnio dobrą passę Paula Schradera. Niewątpliwie weteran mocnego kina, który współtworzył z Martinem Scorsese takie klasyki jak Taksówkarza i Wściekłego byka, obecnie w wieku mocno zaawansowanym zrobił dwa świetne kameralne obrazy (Pierwszy reformowany i Hazardzista), a w latach dziewięćdziesiątych popełnił właśnie Prywatne piekło z kapitalnymi kreacjami Nicka Nolte i Jamesa Coburna - w rolach odpowiednio syna i ojca. Kapitalny casting (bo zaiste podobieństwo obu wielkich aktorów duże) i temat wstrząsająco-poruszający. Dalej skojarzenia z rok starszym Fargo braci Coenów - przez ten zimowy klimat jakiegoś zadupia, wątek kryminalny i emocje chociaż zdecydowanie rożne, bo Fargo to był też komizm czarny, znaczy ironia brutalna, a Prywatne piekło to dramat esencjonalny, w stu procentach na śmiertelnie poważnie. Dźwiga bohater grany przez Nicka Nolte cały nadbagaż emocjonalnego gówna z dzieciństwa i mierzy się z bieżącymi kłopotami, które lawinowo narastają - bo człowiek chce dobrze, a ze względu na raptowną osobowość i kompletne nieprzygotowanie do pełnionych ról w dorosłym życiu systematycznie dąży do katastrofy. Frustracja i agresja, permanentna nerwowość i w sytuacjach stresowych wściekłość, a wokół brak pomocy bo przerażenie i histeria. W takich okolicznościach katastrofa jest nieunikniona, tragedia pewna i może dzięki niej oczyszczenie. Nic się nie dzieje bez przyczyny i tak często przecież oprawcy to też wcześniej czyjeś ofiary. Życie bywa gówniane - co poradzisz! Prze-je-ba-ne!
piątek, 29 lipca 2022
czwartek, 28 lipca 2022
The Quill - In Triumph (2006)
czwartek, 21 lipca 2022
Roubaix, une lumière / Miłosierny (2019) - Arnaud Desplechin
Miejsce akcji Roubaix, kluczowi bohaterowie policjanci, czas współczesny, ciemne noce i niewiele jaśniejsze, mimo że niepozbawione światła dziennego dni w mieście staczającym się na dno - umierającym pod ciężarem problemów natury współczesnej. Emigracja, trudności z asymilacją, złodziejstwo, dilerka łatwe pieniądze w strefie życia z ciężkiej pracy. Próżniacze życie objętych nadzorem opieki socjalnej i wyrzuconych sytuacją lub na własne życzenie poza margines. Bieda materialna, pustka duchowa i zło jakie z czasem rodzą. Dobry kryminał ze społecznym żywym bo aktualnym i wiarygodnym kontekstem. Bez zbędnej ornamentyki i raczej z małym zaangażowaniem pieniądza, za to w zastępstwie z surową ekspozycją egzystencji w mało ciekawych czasach i jak się okazuje miejscu. Trochę tutaj technik pracy policyjnej, niezłe sceny przesłuchań z psychologicznym wywoływaniem ciśnienia, z zawodowo aranżowanymi inscenizacjami (dobrymi i złymi glinami), sprawna praktycznie próba przeniesienia na ekran realistycznego klimatu dzięki też aktorstwu może nie na poziomie oscarowym, ale bardzo porządnym. Głównie jednak uwagę przykuwa Pan Komisarz, człowiek z klasowych dołów doskonale rozumiejący istotę mentalności mieszkańców tego miejsca i posiadający w sobie tak empatię jak bezwzględność. Niby zdystansowany, niby zimny, ale swój zewnętrzny spokój nie zawdzięczający obojętności, a wiedzy intuicji oraz pogodzeniu się z warunkami i latami gromadzonej empirycznej wiedzy. Doskonale rozumiejący rolę jaką wykonuje zawodowo. Film prosty, a całkiem przejmujący, niczym dobry reportaż dziennikarski.
środa, 20 lipca 2022
Men (2022) - Alex Garland
Alex Garland miał był (he he) się zrehabilitować po nazbyt dosłownej i upieram się niezamierzenie mocno groteskowej Anihilacji i donoszę, iż po kapitalnym (nagroda osobna się należy) trailerze miałem pewność, że wyprodukowane we współpracy z wciąż młodym ale już kultowym studiem A24, jego trzecie podejście do reżyserii wejdzie na poziom kapitalnego debiutu. Psychodrama, surrealistyczna komedia i filozoficzne przyrodnicze fantasy, z kluczowym odniesieniem chyba do współczesnych uwarunkowań obyczajowo-kulturowych. Perwersja, pomieszanie zmysłów, trochę konsternacji (uderzająca z hukiem o ziemie żuchwa na rozpasany finał) i śmiechu pomiędzy fragmentami fachowo budowanej grozy i w stu procentach efektywnego napięcia. "Halucynacyjny folk horror z gęstą genderową treścią", krwawe gore i hektolitry toksycznej męskości, z obsesyjnym uzależnieniem efektu od posiłkowania się skrajnościami, które skądinąd są przecież naturalnym budulcem męskiego oblicza. Garland doskonale bawi się przeszarżowanymi konwencjami, sam zachowując (choć tak bliziutko do kiczu) paradoksalnie umiar. Wizualnie to jest ekstraklasa, bo zdjęcia, bo lokacje, bo skupienie na detalu każdego skrawka kadru, lecz przyjęta za kręgosłup metaforyczna konwencja i treść poupychana w symbolice, która nie dosłownie (bowiem dla zasady) i nie w pełni (bowiem dla wciskania poczucia obcowania ze sztuką elitarną) jest jasna. Poczucie winy - udręka - cierpienie - trauma - ONA. ON, frustracja, wściekłość i agresja - łatwiej w hasłach spisać to co merytorycznie pod grubą warstwą artystycznego bogactwa wciskane, niż w zwartą puentę możliwe do ujęcia. Potoczyście pisali mądrzy internetowego świata, w przytłaczającej większości koneserzy kina ostrzegali, a ja wierzyłem że się oni jednak mylą i mimo iż scenariusz przyznaję wyrazistością nie nadąża za genialnym wizualnie wrażeniem, to donoszę, że Alex Garland przynajmniej dla mnie za Anihilacje dzięki tej budzącej skrajne opinie pracy się zrehabilitował.
P.S. Ja w tej wyszczerzonej szczęce Rory’ego Kinneara i genialnie utrzymującej w szalonej konwencji komedio-horroru balans pomiędzy przesadą, a powściągliwością grze aktorskiej widzę postaci z typowo czarnego i abstrakcyjnie angielskiego Pcina Dolnego (The League of Gentlemen) - przede wszystkim zapatrzenie w świetnego Steve'a Pembertona? Natomiast w klimacie miejsca i rozwoju schizy nawiązania do klasyki Stevena Kinga zekranizowanej przez Stanleya Kubricka, czy bardziej współcześnie odjazdu Darrena Aronofsky'ego w Mother!, a najbardziej to szczerze pisząc mi się podobała oprócz mistrzowskiego budowania klimatu muzycznym tłem i na front wysuniętym obrazem, ta brytyjska soczysta zieleń - no k**** obłędna! Tak jak ta charakteryzacja jak pragnę zdrowia psychicznego i przysięgam, że wszystko u mnie w tym temacie w porządku, wprost z tych czterech wyżej wspomnianych sezonów dziwacznej komedii osadzonej w fikcyjnym miasteczku, Royston Vasey. :)
wtorek, 19 lipca 2022
Tre piani / Trzy piętra (2021) - Nanni Moretti
Zaczyna się niby z kopyta, sceną która powoduje opad szczeny przynoszący jednak żenującą, a może nawet gigantycznie żenującą konsternację, bo ni z gruchy ni z pietruchy jeb tragedia i po zdarzeniu jakieś tajemnicze spojrzenia postaci. Ginie kobieta, ale jej śmierć zdaje się być obojętna, bowiem bohaterowie reagują dość zimno skupiając się egoistycznie na sobie. W sumie to bohaterem zapewne w "ambitnym" założeniu odpowiedzialnych za zawartość (nie będę trzymał w napięciu) tego GNIOTA też ta tytułowa trzypiętrowa kamienica, a jej lokatorzy i ich losy to pewnie jakaś psychologiczno-socjologiczna gruba rozkmina, która ma intrygować, a okazuje się bełkotliwie nużyć i swoją anty dramaturgią zadziwiać w potwornym bałaganie topornie pozlepianych scen, co dlaczego, jak itd. Może by bez środków wspomagających było jednak możliwe przebrnąć przez tą kompletnie beznadziejnie wyreżyserowaną i u podstaw (najgłębszych, przy udziale maksymalnie ekstremalnie dobrej woli) może niegłupią historię, gdyby dodatkowo nie aktorstwo kwadratowych emocji i wystudiowane pozy irytująco nabrzmiałe od emfazy. Przez ten warsztatowy szkopuł którego nie dostrzegł lub co gorsza sam jego udział wymógł na obsadzie reżyser, efekt jest niemożliwie naciągany i w niemal zerowym stopniu przekonujący. Wymęczyłem przy współudziale mocnego alkoholu. Gdybym akurat wcześniej wiedział, to bym tego GNIOTA (który nawiasem mówiąc i to jest hit, dostał 11 minutową owację w Cannes) nie tykał, zaoszczędzając prawie dwie godziny.
P.S. Obejrzałem mój pierwszy film doświadczonego i cenionego włoskiego reżysera (tak o nim piszą) i jestem w kompletnym szoku. Przez to wyjątkowe g**** nie spodziewam się bym miał odwagę sprawdzić cokolwiek z jego bogatego wcześniejszego dorobku.
niedziela, 17 lipca 2022
Viagra Boys - Cave World (2022)
czwartek, 14 lipca 2022
Flag Day / Dzień flagi (2021) - Sean Penn
Sean Penn i reżyserski fach, to temat dość skomplikowany, bowiem raz wyciska łzy przepiękną opowieścią o jednym taki Chrisie co pognał po collegu w dzicz i zakończył swój żywot we wraku autobusu, a obok niekoniecznie równie emocjonujące pierwsze próby (Obsesja z 1995, Obietnica z 2001 i wcześniej Indiański biegacz, o którym akurat nie mam zdania, gdyż nadal tego debiutu nie widziałem). Taki krótki, jednozdaniowy wstępniak wbijam, gdyż najnowszy (nie jakieś tam dwa, trzy lata oczekiwany - choć fakt, pomiędzy jeszcze Jej twarz i moja wciąż w przypadku Penna reżysera zaległość) film aktora budzi spore rozbieżności ocenne i Dzień flagi przez ten sugestywny urok zdań filmwebowych mądrosków, mojego zaciekawienia tak jakby cudowne wspomnienia z seansu Wszystkiego za życie mogły wskazywać nie wzbudził. Byłem bardzo ostrożny i kompletnie teraz nie rozumiem w czym krytycy widzą problem. Zadaje sobie pytanie po co sugeruję się opiniami, a może tylko zwracam uwagę na opinie niby zawodowego środowiska krytyków i dlaczego w ogóle oni Penna w tym przypadku się czepiają. Obejrzałem przecież film artystycznie fascynujący, którego treść nie mniej, a wręcz w swojej istocie jeszcze silniej powinna uwagę przykuwać. Fakt że założenie, iż dla ambitnego efektu należy przy zdjęciach i montażu mocno podłubać (poużywać sobie według zasady forma równie czy znacznie ważniejsza od treści) może powodować odczucie pewnego manipulacyjnego oszustwa, które teoretycznie przykrywa pozory wciskania merytorycznej waty i że to właśnie Penn sam sobie uczynił, to jednak powód w mym przekonaniu naciągany. Najważniejsze jest poczucie obcowania z wartościową sztuką i emocje głębokie wydobywającym scenariuszem, mimo że akcja to monotonne balladowe paplanie z nadętym nadmiernie, lecz jedynie o pół poziomu symbolizmem, w którym pomiędzy natchnionymi wierszami każe się widzowi przesłanie odczytywać. Ja może zwyczajnie na takie kino jestem wrażliwy i ten charakter ckliwej a jednak surowej aury mnie kupuje. Uważam też że Penn potrafi o życiu opowiadać tak by coś więcej li tylko samą od deski do deski relacjonowaną historię sprzedać. Uderzając w kierunku pretensjonalnego artyzmu nie wpada w jego sidła tak jak nie szukając daleko Terrence Malick, więc wybaczam te coby nie kłamać przesadne odrobinę "artyzmy".
P.S. Natomiast co konkretnie pod mikroskopem? Pod mikroskopem w skrócie reminiscencje. Potwornie trudne relacje ojca z córką, obarczone traumatycznymi doświadczeniami z dzieciństwa. Ojca kompletnie pozbawionego cech świadczących o jego odpowiedzialności, postępującego spontanicznie tak niebieskiego ptaka, jak przy okazji bez instynktu samozachowawczego cwaniaka, który wszystko czego się nie tknie zamienia w gruzowisko. Rozłożona na naście lat, przenikliwa i w rzeczy samej nawiązująca poniekąd (muzyka Eddie'go Veddera) do wspomnianego hitu Penna historia długoletniej tragedii i skazanej już na starcie na porażkę próby jej uniknięcia, kiedy człowiek właściwie nawet jeśliby się starał to nic nie jest w stanie zrobić, by pomóc komuś kto absolutnie nie rozumie iż pomocy potrzebuje, a jego reakcje to zupełnie oderwana od elementarnej racjonalności farsa. Bez poczucia winy, bez fundamentu rozumienia konsekwencji, bolesna walka o względną normalność. Poświęcenie w imię miłości, bez satysfakcji z naturalnie żadnych rezultatów. Na podstawie autentycznych wydarzeń, melancholijna przypowieść biograficzna, która się leniwie snuje i sączy kropla po kropli bardzo wartościowe treści. Sączy i nudzi, ale wzrusza skutecznie, jeśli tylko widz jest w stanie wejść na odpowiedni poziom wrażliwości i ZROZUMIEĆ poruszająca do głębi finałową puentę wygłoszoną wprost z offu przez główną bohaterkę. Prawda jest też taka prozaiczna, że obsesyjnie czerpiącego energię z wolności ptaka nie uczynisz szczęśliwym, zamykając go dla jego bezpieczeństwa w klatce. Niech lata i kończy w szponach drapieżnika.
środa, 13 lipca 2022
Albatros (2021) - Xavier Beauvois
Scenki ze zwykłego życia, beztroskie domowe obrazki przeplatane zawodowymi wyzwaniami, które czasem odciskają swój ślad na prywatnych relacjach. Tyle że to życie akurat policjanta w małej nadmorskiej miejscowości, który przygotowując się do sformalizowania związku nagle przez dramatyczne wydarzenie staje wobec wyzwania, którym trauma po śmiertelnym postrzeleniu miejscowego farmera - więc z miejsca powinno też w teorii zrobić się gestu i emocjonalnie. Niestety tylko samo zdarzenie powoduje przyspieszony puls, bo pozostała po wypadku realizacja jest niemal beznamiętna, więc tragiczna sytuacja, konsekwencje i reperkusje zmagań nie przenoszą swojej siły i nie oddziałują tak silnie emocjonalnie jakby dla wystawienia wysokiej oceny i dla dobra obrazu było konieczne. Klimat też sprawia wrażenie niedopracowanego, a na pewno przynajmniej w moim przypadku odbija się na nikłym w przeżycia zaangażowaniu, a brak dodatkowej narracji muzycznej, bez towarzystwa dźwięków z tła z pewnością nie pomaga w zbudowaniu tak głębokiego, bo na poziomie dreszczy poczucia uwarunkowań sytuacyjnych, jak najzwyklejszego nawet większego pobudzenia widza. To nie jest taki dobry pomysł by historie opowiadać w ciszy, nawet historię intymnego dramatu w estetyce kina skandynawskiego, a dokładnie islandzkiego, bo tak mi się ten francuskojęzyczny Albatros trochę kojarzy.
P.S. Jeden czy dwa (bo faktycznie się zdarzyły) ładnie zobrazowane fragmenty muzyczne wiosny niestety nie czynią.
poniedziałek, 11 lipca 2022
After Yang / Yang (2021) - Kogonada
Przez 95 minut projekcji, sposób gry, a przede wszystkim artykulacja Colina Farrella, to był Farrell z The Lobster i The Killing of a Sacred Deer Yórgosa Lánthimosa. Sprzyjały temu okoliczności, gdyż film koreańskiego (a może bardziej amerykańskiego) reżysera może nie był tak dobitnie bliźniaczy w swoim charakterze z dziełami przytoczonymi, ale na pewno jego specyfika, artystycznie i merytorycznie podobnie awangardowo oryginalna. After Yang to bowiem filozoficzno-psychologiczna deliberacja wokół awarii droida (techno sapiens) - obraz bardzo futurystyczny merytorycznie, mniej jednak wizualnie. Daleka wciąż jeszcze od współczesnej rzeczywistości wizja przyszłości, w której maszyny zbudowane na podobieństwo człowieka funkcjonują wśród ludzi i spełniają na ich rzecz dzisiaj nadal zasadniczo niewyobrażalną funkcję. Stanowią bowiem w pełni integralną część rodziny i ważny element jej emocjonalnej równowagi. Łączy je z jej członkami więź, jakby przejęły w domowych gospodarstwach jeszcze bardziej istotną rolę niż dzisiejsze zwierzaki domowe oraz co kluczowe (i zaskakujące dla obrotu wydarzeń na ekranie) posiadają ukryte osobiste archiwa wspomnień, czyniące je samoświadomymi i chyba (w domyśle) z perspektywy wrażliwości bardziej ludzkimi od pozornie żyjących w nazbyt spokojnym i uporządkowanym świecie współczesnych im homo sapiens. Do refleksji zatem to zachęta, tak w kwestii adopcji (Yang zakupiony dla towarzystwa przysposobionej córki), problematyki niechęci rasowej i ogólnie różnic kulturowych (córka Azjatka, matka kobieta czarnoskóra). Także akceptacji sytuacji, tolerancji i wreszcie wsparcia poprzez empatyczne zrozumienie i cierpliwe tłumaczenie zawiłości skomplikowanego otoczenia i rzeczywistości, ale myślę że przede wszystkim w założeniu jak i w osiągniętym efekcie After Yang to minimalistyczna, pięknie nastrojowa (cudownie niby oszczędna, a bogata scenografia i zdjęcia) wspomniana powyżej filozoficzno-psychologiczna rozprawa o "życiu" i "śmierci", byciu i odchodzeniu, jak i o uczuciach, które może się okazać, iż nie tylko byty w pełni biologiczne mogą posiadać. Rzecz godna uwagi, chociażby dlatego, iż nie dostarcza łopatologicznych treści i nie robi wrażenia nakręconej za miliony monet, a oko pieści.
sobota, 9 lipca 2022
Haute couture / Z miłości do mody (2021) - Sylvie Ohayon
Francja elegancja, Paryż stolica ekskluzywnej mody, ale też współcześnie wylęgarnia emigracyjnej "patologii" - bo jakoś trzeba żyć i radzić sobie by prozaicznie przetrwać. Te dwa światy spotykają się i "patologia" dostaje szansę od klasy średniej, notabene poniekąd też wyzyskiwanej przez klasę najwyższą. Banał straszliwy i od razu mam kilka filmowych skojarzeń, bo podobne akcje nieraz już w kinie były i były one też we współczesnej francuskiej kinematografii. Ostatnie filmy przykładowo tandemu Olivier Nakache/Éric Toledano z naciskiem na Intouchables, to podobny kierunek i goszczący na ustach nawet mało zainteresowanych kinem widzów hit, który raz oczywiście dobrze się sprzedał, dwa uczynił to korzystając niejako z frazesów, więc Haute couture ma szansę na tej tendencji do ckliwej i politycznie poprawnej prostoty zaistnieć, ale myślę że mimo wszystko głośno o nim jednak nie będzie. Bowiem nie ma waloru jaki wspomniany posiadał, a niewątpliwie była nią chwytająca za serducho doskonała oprawa muzyczna Ludovico Einaudiego. Haute couture jest tylko fajną bajeczką, opowiadającą jak to niewiele trzeba by odmienić kogoś życie, mając odrobinę możliwości i dużo dobrej woli oraz cierpliwości. Bajeczką nieznośnie schematyczną, posiłkującą się stereotypami i wciskającą niesamowicie pozytywny kit, więc może dlatego zniosłem ją bez wyjątkowego cierpienia, a jej intelektualna mizerota mnie nie obraziła. Bowiem ta bajeczka daje też nadzieję że ten świat nie musi być taki do dupy i że te podziały to jednak sztuczne iluzje, a ekonomia dzieli, ale można te podziały zasypać. Ponadto w tej bajeczce jest też chwilami wiarygodna równowaga naiwności z realizmem, a postacie zjednują sobie sympatię widza. A to ważne by bohaterów polubić, a jeszcze ważniejsze by do mało poważnego filmu nie podchodzić z mega powagą. Inaczej mówiąc jak ktoś wymagający i w miarę inteligentny, to nie będzie się też znęcał nad tym co przecież chyba do miana ambitnego surowego realizmu nie aspirowało. :)
piątek, 8 lipca 2022
Beauty (2022) - Andrew Dosunmu
W netflixowym zalewie nadprodukcji, na fali popularności produkowanych i intensywnie promowanych seriali czy przez ten hajp na opowieści w odcinkach, jak i długometrażowe fabuły reżyserów znanych i szanowanych, często umykają premiery świetne ale jednak bez rekomendacyjnego wsparcia. W takim stadnie reagującym kontekście spostrzegam Beauty Andrew Dosunmu, jako obraz doskonale ciekawy temat rozkminiający, ale jednak bez promocji i o subtelnym kameralnym charakterze, który z kolei miłośników akcji z internetowych platform filmowych z oczywistych powodów nie zainteresuje. Los komercyjny Beauty zatem myślę przesądzony, ale nie zaszkodzi jeśli dobre słowo o nim dotrze do jakiegoś znajomego potencjalnego widza, który spędzając popołudnie na kanapie i przeszukując netflixowe zasoby akurat dzięki orędownictwu kogoś tak nieznaczącego jak ja, ów film wybierze. Oczywiście nie gwarantuję emocji z poziomu najnowszych odsłon Parku Jurajskiego, jak i nie będę przekonywał koneserów "niezalu", iż kino to wybitne czy przełomowe. Historia Beauty to zwyczajnie skromnie opowiedziana i ze smakiem wizualnym sfilmowana oraz pod korek wypełniona doskonałymi głosami wokalnymi quasi biograficzna fabuła z kategorii monotonnej ale głębokiej eksploracji kontrowersyjnych zagadnień. Nastrojowa muzycznie, ale i niebagatelnie mroczna psychologicznie, poza tym zajmująco społecznie i kulturowo ukazująca wahanie bohaterki skrępowanej patologicznym religijnym surowym wychowaniem, która wchodzi w muzyczny szoł biznes pod nadzorem apodyktycznego ojca i w towarzystwie menedżerskich hien z branży. Gdzieś z dystansu (bo chłodem wieje) obserwujemy szlifowanie diamentu, dokładnie pozbawianie go cech nadanych przez naturę i dodawanie mu sztucznego blasku. Bo przecież talent to nie wszystko i trzeba mnóstwa fatalnej w skutkach dla osobowości materiału na gwiazdę pracy, aby zarobić te miliony i podzielić pomiędzy ojców i matki sukcesu. Jakie to jest sugestywne i prawdziwe, mimo że potwornie smętne i pozornie kompletnie nieekscytujące, przez wzgląd na założoną powściągliwą artystyczną formę.
P.S. Jeśli nie przekonałem, to złapię się ostatecznego koła ratunkowego. Gra tutaj taka Pani co nazywa się Sharon Stone i względnie gra mało, ale gra bosssko i mógłbym zastawić hipotekę, że źródeł inspiracji można doszukać się w biopicu samej Whitney Houston!