czwartek, 7 lipca 2022

Rammstein - Sehnsucht (1997)

 


W niemal równo dwa lata po debiucie wydaną dwójkę, zaopatrzyłem się już jak najbardziej legalnie i świadomie, bez konieczności korzystania z kumpla uprzejmości i wyrozumiałości, gdy owa kopia jedynki na wieczne nieoddanie się u mnie zależała. :) Nie przypominam sobie jednak abym ten zakup uznał za jakiś znacząco trafiony i myślę, iż to właśnie Sehnsucht już wówczas w mojej subiektywnej percepcji na resztę przyszłych albumów Niemców położył się cieniem. Dwójka niby potwierdziła już wtedy wysoki status Rammstein na scenie i raczej nie przywołuje wspomnień, które aby jednogłośnie uznawały ją za artystyczną porażkę, tak samo jak nie kojarzę też euforycznego szału, jaki mógł akurat dla odmiany mieć miejsce dwa lata wcześniej. Sehnsucht wizualizuję zdecydowanie niewyraźnie obecnie, niby jak przez mgłę, oczywiście z wyjątkiem dwóch ostro przez kontekst filmowy promowanych Engel i Du Hast - charakterystyczne teledyski goszczące w popularnych ówcześnie stacjach muzycznych. Natomiast prawdę mówiąc muzycznie były to numery oparte jedynie na wbijającym się w pamięć motywie przewodnim, z gwizdaniem jeden i drugi z chórkiem, a poza tym dość licho aranżacyjnie opracowanymi, bo trudno mówić tu o czymś wyjątkowym w przypadku ubogiej elektroniki, która to dzisiaj na nowo odsłuchiwana razi programowym ascetyzmem ocierającym się o kiczowata prostotę. Jednolite tempa, powtarzalne konstrukcje z marszowym odliczaniem kolejnych linijek wersów niezłych tekstów, fundamentalny dosadny brzmieniowo i zapętlony riff, jakiś syntezatorowy tegesik wiercący dziurę we łbie i przez to pozostający w nim na długo po wybrzmieniu ostatniej nuty kompozycji oraz nie do końca przekonujące wokale, momentami bez opamiętania wprowadzane na minę słabego wyszkolenia technicznego i niepasującej do jego stylu ekspresji wydłużonego akcentowania. Z drugiej jednak strony medalu jest to ten krążek Rammstein, któremu najbliżej chyba do industrialu, z większym udziałem odhumanizowanego klimatu niż pogoni za przebojową chwytliwością i z istotnym wpływem hard core'owego brzmienia. Mimo to całość cierpi i ja cierpię dość mocno teraz, gdy na potrzeby tekstu archiwizacyjnego odświeżam zawartość "tęsknoty", za którą paradoksalnie nomen omen po dzisiejszym doświadczeniu podejrzewam już wcale nie zatęsknię. Nie wiem, może straszliwie błądzę i Niemców krzywdzę, ale nie mam grama poczucia winy, że krytykuję bez powodu.

P.S. Pytanie na marginesie brzmi, czy tylko ja słyszę że Till by tutaj chciał tak, jak w przyszłości zrobi to Serj Tankian?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj