środa, 30 marca 2022
Dawid Bowie - The Next Day (2013)
poniedziałek, 28 marca 2022
The Madness of King George / Szaleństwo Króla Jerzego (1994) - Nicholas Hytner
niedziela, 27 marca 2022
The Interpreter / Tłumaczka (2005) - Sydney Pollack
Ostatnia fabuła niezwykle popularnego przez kilka dekad Sydney’a Pollacka. Nakręcona zaledwie na trzy lata przed jego śmiercią, kolejna próba zmierzenia się z historią w założeniach intrygującą, natomiast w rzeczywistości mocno przesadzoną, w której raczej nie anonimowi autorzy scenariusza (Steven Zaillian, Scott Frank i Charles Randolph) powiązali światową ekonomię z polityką i ludobójstwem, używając mnóstwa pozbawionej realizmu wyobraźni, z całym gigantycznym splotem zbiegów okoliczności w roli przewodniej. Ogólnie warsztatowo dramatu mimo wszystko nie ma, ale i dramatu wiarygodnego w sensie logiki i emocji raczej nie ma się co spodziewać, bowiem tylko względnie sprawnie gra tu właśnie opowieść i więcej niż przyjemnie gra sfotografowany Nowy Jork oraz porządnie gra i niewinnie z buźki wygląda Nicole Kidman. Nad całością kontrolę przejmuje żywe tempo narracji, klasyczny szlif prowadzenia jej w taki sposób, aby niepokój efektywnie i efektownie sprzęgał się z napięciem i tym samym, nawet naciągana intryga widza pochłaniała. Nudy kompletnej brak, tak jak kompletnie brak szansy na obejrzenie czegoś oryginalnego i zwyczajnie szkoda, iż kopiowanie sprawdzonych rozwiązań jakich w setkach już się obejrzało, odbiera większą przyjemność z obcowania z klasycznym hollywoodzkim kinem. Sydney Pollack w zasadzie zawsze trzymał poziom, niemal kurczowo właśnie wiążąc się ze schematem. Szablonem z pewnością nie gardził i to kopiowanie metody wraz z używaniem podobnych narzędzi, gwarantowało równą formę i zarazem sto procent pewności że akurat totalnej ekstazy filmowej nie zaznamy. Tłumaczka to potwornie bezpieczny wybór wówczas siedemdziesięcioletniego reżysera, który sam pojawiając się na chwilę przed kamerą nie wyglądał na człowieka w końcowej fazie życia. Świeżości twórczej jako argumentu mu brakowało, ale w doskonale mu znanych ramach nie można stwierdzić zmęczenia czy starczego zanudzania. Zatem śmiem twierdzić, że karierę fabularną zakończył obrazem dokumentnie wstydu mu nie przynoszącym, a i jego całościowy dorobek mimo obciążenia upływającym czasem trzyma się nieźle.
sobota, 26 marca 2022
Howards End / Powrót do Howards End (1992) - James Ivory
Wieś sielska, posiadłość anielska, wyspiarskie maniery i klimat w estetykę konwenansów doskonale jak zwykle przez Jamesa Ivory'ego wplątany/zaplątany. Wyższe sfery, ale też te trochę albo sporo niższe. Życie w edwardiańskiej Anglii z przynależnymi przywilejami i oderwanymi od ciężkiego życia plebsu nadmuchanymi do poziomu ustawicznych ataków migreny problemami tych pierwszych. Mdławe obyczajowe niuansiki, jakieś miłości, miłostki, jakieś intrygi, intryżki, ale mimo to ogląda się świetnie, bo aktorstwo mistrzowskie, scenariusz jednak bez względu na angielską flegmę błyskotliwy i przyznaję że trochę takiego powolnego życia ówczesnym szczęśliwcom podczas seansu się zazdrości. Życia w ten niepowtarzalny dla może nie egzotycznego, ale jednak innego miejsca i czasu urokliwego. Także co mnie osobiście zaskakuje (bije się w pierś), przez pryzmat przekonań krytykujących tego rodzaju podziały klasowe, w których warstwy społeczne, a w tych warstwach jawne niesprawiedliwości teoretycznie nie do zaakceptowania - a jednak urokliwa wiejska posiadłość i służba to nic nieodpowiedniego. Przepraszam, pomyłka to chyba nie o tym? ;) Czy mnie się cokolwiek niepotrzebnie pomieszało? Czy te brytyjskie filmy o archaicznej brytyjskości są do siebie takie podobne? A może to przez samego Ivory'ego? Zatem w sumie wstęp to wystarczająco uniwersalny, by w okolicznościach Powrotu do Howard's End także nim się posiłkować, dodając co poniżej następuje. A zresztą, zamiast rozpisywać się o tajemniczym przyciąganiu się przeciwieństw, w znaczeniu konsekwencji przyjaźni dwóch dam z różnych towarzystw i zaskakującego jeszcze mocniej małżeństwa jednej z nich z byłym mężem drugiej po śmierci tejże, dodam jedynie że śmierć ta nastąpiła naturalnie i nie ma co poszukiwać tutaj motywu ewentualnej zbrodni, gdyż wdowiec ów zanim wystosował prośbę o rękę, to długo nie pałał nawet zwykłą sympatią do kobiety, która akurat z miejsca skradła serce jego zmarłej małżonki i odziedziczyła w postaci rzeczonego Howards End, skromną część jego zbudowanej wysiłkiem wyzyskiwanych fortuny. Ot niby to takie skomplikowane, a tak po prawdzie to w świecie arystokracji z pokaźnymi majątkami zwyczajne.
piątek, 25 marca 2022
Hereafter / Medium (2010) - Clint Eastwood
Zdarzył się oto Eastwoodowi taki film ostro krytykowany, któremu przecież formalnie to niewiele można zarzucić, a jedynie temat podjęty i jego banalne sfinalizowanie może budzić zdziwienie, bo Clint przyzwyczaił że mocno stąpa po ziemi, podrzucając materiały do głębokiego tak emocjonalnego przeżywania jak intelektualnego analizowania. Wprost pisząc, że nie zajmuje się w żadnym razie tak wątpliwą i bezpośrednio w religii osadzoną metafizyką. Medium łamie ten jego racjonalny kanon, ale prócz podjęcia się niezwykłego jak na człowieka o tęgiej umysłowości i nie mniej tęgiej aparycji zagadnienia z pogranicza niemal science fiction, obraz nakręcony został w typowy dla legendarnego aktora i reżysera (lecz dodać muszę z przykrością że nie wywołujący jak zazwyczaj ekscytacji) sposób. Myślę mimo wszystko, iż to szczęśliwie wystarczająco wyraźne, że w kompletnie urojone dziwactwa to się nie wciska, a jeśli już podejmuje dialog z niewyjaśnionym, to na własnych zasadach, opowiadając dzięki postaciom o kwestiach uniwersalnych. Doświadczenie otarcia się o śmierć, to u niego punkt wyjścia z szerszą analizą i zadania właściwych mądrych pytań, a nie karmienia się sensacją i fantastyką paranaukową. Nie byłby też sobą gdyby nie dotknął czułej struny i nie pobudził emocji widza, pozostawiając niniejszym po projekcji chociaż mały ślad istotnie ważnych refleksji. Mimo wszystko Medium to obraz za ckliwy i coś w proporcjach składników się jednak nie zgodziło, stąd z całą świadomością istnienia w koncepcji Eastwooda dobrego pomysłu, to praktycznie powstał zakalec może zjadliwy, ale sporo do idealnego smaku i konsystencji temu wypiekowi zabrakło. Ponadto nie opanował do końca Eastwood pokusy nadmiernego filozofowania, a brak bezpośredniego odniesienia do działania wyższej istoty nie spowodowało uniknięcia tego rodzaju wzniosłej duchowości i co by dobrego o obrazie nie pisać, jest on zwyczajnie również mało angażujący. Ja miałem problem aby się odnaleźć w tej na trzy historie podzielonej narracji i czułem że moje zainteresowanie słabnie zamiast wzrastać, stąd biorąc pod uwagę kto tym projektem kierował, jestem jednak zawiedziony i lojalnie ostrzegam wszystkich w filmach Clinta zakochanych. Jeśli rzecz jasna jeszcze Medium nie widzieli, a jak widzieli, to mogą krytykować lub chwalić. Odpowiednio przede wszystkim pracę samego mistrza i przy okazji powyższy bełkotliwy tekst, przez tegoż (na dobre i złe) mistrza wielbiciela spisany.
czwartek, 24 marca 2022
Sepultura - Schizophrenia (1987)
środa, 23 marca 2022
W ciemności (2011) - Agnieszka Holland
To jest ta w stu procentach właściwa i ta jak najbardziej w odpowiednim miejscu zakotwiczona Agnieszka Holland. Jak takiemu jak ja (jej nie od święta dość krytycznemu wielbicielowi), mnie się wydaje, że ta wojenna formuła w punkt odpowiada jej spojrzeniu na sztukę filmową, która to efektywnie bezpośrednio i efektownie pośrednio przemawia do emocji. Ostatnio potwierdziła zasadność tej tezy przy okazji Obywatela Jonse'a, a w przeszłości dzięki takiemu wojennemu dziełu jak Europa, Europa. Tam gdzie pomimo skomplikowanego charakteru historycznych zawiłości, w trafny sposób diagnozuje i ukazuje prawdę w sposób wyważony, bez wyciskania z treści zbędnych politycznych kontrowersji. Bo w tych uniwersalnych przekonaniach jest sobą, czyli wrażliwą i spostrzegawczą artystką i intelektualistką, której nie brak także doskonałej biegłości warsztatowej. Wstrząsający niesamowicie i jeszcze mocniej przygnębiający to obraz, z doskonale podkreślającą stany emocjonalne muzyką, opartą przede wszystkim na brzmieniach fortepianu. Obraz naturalny i wiarygodny, zdaje się w skali jeden do jednego przedstawiający przywołane wydarzenia. Obraz produkcyjne i formalnie maksymalnie klasycznie zrealizowany, bez jakichkolwiek sztuczek czy innych pożałowania godnych fajerwerków. Obraz o nędzy i rozpaczy, o strachu o poziomie śmiertelnego przerażenia i potwornym cierpieniu ludności cywilnej w obliczu wojennych rozgrywek i antysemickiej nienawiści. To co naturalnie uwagę na sobie koncentruje, to język oryginalny w nim użyty i tutaj należy się szczególne uznanie za ambitne podjęcie starań, aby wartości nie tylko związane z prawdą historyczną, czy emocjonalną głębią zostały wyostrzone. To z pewnością nie było łatwe, by korzystać z mowy ówczesnych mieszkańców Lwowa, ale efekt uzyskany w ogromnym stopniu wpłyną na wrażenie autentyzmu, które film bezdyskusyjnie robi. Chociaż seans to z rodzaju przeżyć wyjątkowo ciężkich, to należy się przełamać, bowiem wartość jego olbrzymia, a klasa jakościowa porównywalna z największymi osiągnięciami kina z wojna w tle.
P.S. 23 marca 2022 roku - jeśli dobrze rachuję, 28 dzień rosyjskiej agresji na Ukrainę.
wtorek, 22 marca 2022
Jerry Cantrell - Degradation Trip (2002)
poniedziałek, 21 marca 2022
Mass / Odkupienie (2021) - Fran Kranz
Uwielbiam kino parateatralne, głównie wówczas, gdy jego potencjał dramatyczny wynikający tak z podjętego zazwyczaj wartościowego tematu, jak i z efektywności gry aktorskiej, w pełni zostaje wykorzystany. Napiszę więcej, rozkoszuję się zazwyczaj takim stylistycznie surowym kinem, nawet jeśli to forma czasem korzystająca z treści tak dalece odległych od mojego osobistego światopoglądu i szczwanie próbująca podkopywać moje zaufanie i przywiązanie do właśnie tych bardzo moich przekonań. Bowiem Kościół jako miejsce kultu i duchowej odnowy i to wsparcie jakiego swoim parafianom oferuje/udziela, z góry traktuję jako rodzaj żerowania na ludzkich dramatach i interesownego wykorzystywania ludzkich kryzysów, aby jeszcze mocniej osłabiać ich naturalny system odpornościowy, czyniąc to wszelkimi sztuczkami o charakterze pozornego szlachetnego wsparcia. Mam na myśli te wszystkie mitingi AA, gdzie plecie się farmazony o sile wyższej i wmawia jej udział w walce z uzależnieniem, kiedy przecież wyrwanie się z nałogu zależne od siły woli kojarzonej z silą własnego ducha, jak wszelkie grupy wsparcia dla osób po traumatycznych przeżyciach czy wręcz potwornych rodzinnych tragediach. Dlatego też nie znając szczegółów fabuły bardzo nieufnie do seansu Odkupienia przystąpiłem, tym bardziej dowiadując się za sprawą pierwszych ujęć, że miejscem rozgrywanej inscenizacji będzie salka katechetyczna, a emocjonalna dyskusja odbywać się będzie pod sporych rozmiarów krzyżem. Okazało się jednak, iż to właściwie coś innego, coś z pewnością mnie zaskakującego, czego nie to że się całkowicie nie spodziewałem, ale co było doświadczeniem z kategorii tak samo naturalnie skłaniającym do głębokiej refleksji, lecz dla odmiany w formule przepracowywania traum osobistych i relacji w obrębie kilku osób dotkniętych dramatycznymi losowymi powiązaniami. Film, a może po prostu spektakl to jak się okazało przegadany i dla widza niedojrzałego, zakładam też nie tylko niedoświadczonego zapewne monotonny, więc z góry przestrzegam (nie wyłącznie z tego jednego powodu) aby nazbyt entuzjastycznie nie polecać wszystkim bez ograniczeń. Nie nakreślę tutaj też jego fabuły, uznając iż odkrywanie jej tajemnicy powinno się odbyć maksymalnie bezpośrednio, w intymnych okolicznościach. Dodam jednak wcześniej przestrzegając, a teraz dla równowagi na zachętę, że tkwi w niej mnóstwo fundamentalnych detali, a psychologiczna prawda jaka z treści wynika nie podlega krytyce, nawet jeśli to obraz autentyczny, lecz o charakterze dość klasycznej sztuki dramatycznej, więc aspirujący do miana dzieła artystycznego, a nie jedynie maksymalnie realnie odzwierciedlającego psychiczne aspekty uwikłanych postaci paradokumentu fabularnego. Sztuki napisanej rzeczowo i wprawnie korzystającej z budowanego z wyczuciem napięcia oraz tempa, które regulowane okresami gęstnienia atmosfery i jej wygaszania, tudzież natężenia emocji i ich prób opanowywania, potrafi względnie z opartej na rozbudowanych dialogach usypiającej interakcji wyrwać momentami bardzo gwałtownie. Dlatego uważam że proporcje stosowane pozwoliły wręcz książkowo stworzyć obraz prawdziwej sytuacji potraktowanej literackim piórem i zinterpretowanym przez tak reżysera jak prowadzonych przez niego aktorów. Mimo iż porusza i sumiennie z wrażliwością traktuje obszar rzeczowej argumentacji, to te prawie dwie godziny seansu zamiast kompletnie mnie rozbić emocjonalnie, przez manierę parateatralną niestety zamiast boleśnie uwrażliwić, to paradoksalnie konsekwentnie dystansował. Przez co czułem się bardziej zakłopotany i wymęczony niż teoretycznie zakładając przejęty.
sobota, 19 marca 2022
Oddland - Vermilion (2022)
piątek, 18 marca 2022
The Game / Gra (1997) - David Fincher
Współczesna elita finansjery, dzisiejsza potężna magnateria. Przepych, blichtr i wszystkie atrybuty powiązane z pieniędzmi i władzą. Michael Douglas to akurat świetnie wypada w takich rolach, ma do tego dryg i kropka. Tak jak Fincher do kręcenia mrocznych i zagadkowych thrillerów, więc czepiać się to nie ma czego pod względem aktorskim i reżyserskim. Jedyne co nieco może rozczarowywać, to fakt że po genialnym Siedem, Gra wypada nieco bardziej blado, choć klimat też jest gęsty, ale znacznie bardziej sterylny niż duszny, jak to w przypadku kultowego Siedem miało miejsce. W dodatku patrząc dzisiaj na jej pozycję w filmografii Finchera, która to pomiędzy jego największymi dziełami - znaczy z jednej strony Siedem, a z drugiej Podziemny krąg, to jednak dominującą rangę w tym towarzystwie musi oddać bez dyskusji wymienionym. Ale żeby oddać Grze to co jej, już wymieniam dlaczego lata lecą, a ona mimo wszystko trzyma poziom i w gatunku stanowi nawet względny przełom. Zakręcona i twistem sfinalizowana historia, dynamiczna akcja i ustawiczne napięcie podkręcane, więc człowiek siedzi w fotelu i co rusz jest w niego wbijany. Mroczny klimat, wspomniane wcześniej fachowe aktorstwo i pierwotna niemal magia kina wyrywająca widza ze świata rzeczywistego i zasysająca w filmową narrację. W takim Fincherze akurat jest sporo tradycji wprost z Polańskiego (Frantic, Dziewiąte wrota), ale wprowadzonej w świat rozmachu produkcyjnego i też nie odbierając wrodzonego talentu zarówno jemu jak młodszemu z familii Douglasów, także własnego autorskiego sznytu. Taką głębię w scenariuszu to ja lubię - tak wciągającą formułę dosłownie kocham. Niby film tylko sensacyjny, ale pod jego powierzchownością czai się błyskotliwe przesłanie, znakomicie psychologiczne tajemnice ludzkiej natury prześwietlające. Jak pamiętam wówczas w latach 90-ych takie filmy to było złoto i stuprocentowa pewność zapełnienia sal kinowych. Dziś kawał ważnej historii, której akurat w takiej estetyce niewielu mamy potencjalnie wartych uwagi kontynuatorów. Kino się zmieniło i szczególnie dobre produkcje akcji na tej przemianie dobrze pod względem ambicji nie wyszły.
P.S. I tak bezwiednie (a może jednak w pełni świadomie) komplementami Grę zarzuciłem. Zaczynając tekst od zasugerowania iż bezpośrednie starcie z Siedem i Podziemnym kręgiem przegrywa, wykazałem że w zasadzie, to chyba im dorównuje.
czwartek, 17 marca 2022
Awakenings / Przebudzenia (1990) - Penny Marshall
Tak, zgadzam się, to jest szantaż emocjonalny, ale tak wdzięczny, że ja mu się nawet jeśli odrobinę nosem kręcąc, to bez większego oporu poddaje. Na faktach oparty, stąd naturalnie autentycznie oddziałujący, ponadto wrażliwie z wyczuciem nakręcony, więc obraz Penny Marshall uczuciowo nie tylko poruszającą historię opowiada, ale też pięknie metaforami operuje. Ludzie rośliny, ogrody w których są karmieni i podlewani, lekarz naukowiec zajmujący się dotychczas wyłącznie światem flory, teraz wkracza w świat ludzkiej fauny do złudzenia właśnie florę przypominający i w tym nowym przerażającym go środowisko odnajduje się wybornie, z własną wycofaną społecznie naturą. Robin Williams choć zagrał rolę powtarzalnie, to mimo swoich charakterystycznych zachowań aktorskich, w tym otoczeniu wykonał kolejny raz fantastyczną robotę. Jednak numerem jeden był Robert DeNiro, który to zdaje się autentycznie wyciskał sto procent prawdy z choroby/przypadłości jaką dotknięta jego postać i w zupełnie nowej dla siebie kreacji wypadł zaskakująco dobrze - prawie tak dobrze jak rok wcześniej (1989) Daniel Day Lewis w Mojej lewej stopie, bądź daleko nie szukając cała pensjonariuszowa obsada legendarnej ekranizacji Lotu nad kukułczym gniazdem, czy wiele lat później Eddie Redmayne, w biografii Stephena Hawkinga. Towarzysząca wydarzeniom uporczywie przesłodzona muzyka, to jednak przesada i taki ruch który pewnie u wielu bardziej wymagających, tudzież mniej wyrozumiałych na efektywne wywoływanie określonych u widza reakcji osobach, wzbudza zwyczajnie odruch podobny jak przy konsumowaniu kremówki w towarzystwie kawy zaparzonej w proporcji jeden do jednego z cukrem. To mnie zawsze mocno przeszkadza, kiedy przesadza się jednoznacznie z emocjonalną manipulacją i uważam, że obiektywnie wartościowej opowieści dramaturgii i charakteru odbiera. Nawet jeśli taki był sam zamysł, aby stworzyć obraz przystępny dla szerokiego gremium, które powinno przecież samo wiedzieć kiedy się wzruszyć - bez całej tej jednak przekraczającej miarę nastrojowej gierki.
środa, 16 marca 2022
Nightmare Alley / Zaułek koszmarów (2021) - Guillermo del Toro
Trzeba przyznać, iż to superprodukcja (no ten tego) jak się patrzy, bo wzrok nie może aż tak mylić i doświadczenie "koneserskie" tak mocno oszukiwać, by uznać pracę wykonaną pod kierownictwem Guillermo del Toro oczywiście za jakieś nędzne starania by zrobić powierzchowne wrażenie. Poza tym trochę pieniążków producenci musieli wyłożyć na te zapierające dech w piersi dekoracje i cały pozostały wkład, jaki bez konkretnego grosza nie mógłby poczynić tak niepokojącego zmysł wzroku wrażenia. To jest przecież cecha priorytetowa filmowej sztuki del Toro, by wizualnie innych twórców zawstydzać, a widza uwagę koncentrować raz na przepychu optycznym, dwa zaś w dalszej, ale nie drugorzędnej kolejności, na ideowym dobru pomysłu we właściwej treści przemyconym. Cóż to jest za wyczesane widowisko, jakie fantastyczne spotkanie niczym nie ograniczonej wyobraźni z możliwościami jakie daje gigantyczne finansowe wsparcie, aby powstały w umyśle koncept przekuć na język sztuki filmowej i do jego realizacji zatrudnić czołowe hollywoodzkie nazwiska, które prócz szerokiego zainteresowania i powiązanych z nim przychodów, gwarantują też odpowiednio rzecz jasna przez reżysera prowadzeni, kapitalną jakość warsztatowa. Szkoda tylko że nieco sobie żartuję, że specjalnie przesadzam, a Zaułek koszmarów wygląda wyłącznie znakomicie, lecz nieco nudzi, albo precyzyjniej mówiąc teoretycznie dość misternie tkany, praktycznie niezbyt wciąga. Okazuje się w porównaniu do tych przeszłych prac reżysera marnym „rylcem” i w żadnym momencie tak na dobre nie łapie intrygującego rytmu i tym bardziej nie szokuje. Tajemnice przeszłości, umysłu figle, jakieś oszustwa i manipulacje, sugestywne mentalistyczne cyrki nad jakimi zdaje się iż można zapanować, ale to niby tylko pozory, bo wpada się w spiralę i zatraca, a na koniec można zaryć o glebę spadając jeszcze niżej niż miejsce z którego osiągając po drodze merkantylny sukces się wypełzło. Dramat, a może bardziej thriller w osobliwie podkręconej blagierstwem estetyce noir o chciwości, determinacji i finalnie o upadku. Oparty na literackim pierwowzorze (doczytałem że na powieści Williama Lindsaya Greshama), scenariuszowo nie porywający i momentami męczący, bowiem dramaturgia z niego ulatuje, a poza tym nawet sam pomysł jest banalnie przewidywalny, więc i ekscytacji na poziomie zapomnienia o całym otaczającym świecie brakło. Okazało się, że to co najwyżej elegancki ilustracyjnie, lecz merytorycznie bez większej głębi thriller, zyskujący jedynie stylową formą, bo inaczej mógłbym rzec, iż będący może nie całkowitą ale na pewno częściowo stratą czasu. Oczywiście świetnie zagrany i musowo produkcyjnie fachowo ogarnięty, jednako bez startu do największego w karierze dzieła Meksykanina który z jakiegoś (kumaci rozkminią :)) powodu zawsze będzie mi się z Hiszpanem kojarzył, a wręcz nawet o półeczkę niżej od tak przecież utytułowanego ostatniego jego filmu, którego nota bene także ponad bardzo dobry poziom w swojej ocenie wówczas gdy miał premier nie wynosiłem. Stąd twierdzę, że kiedyś dziwiłem się iż on najwyższe oscarowe laury zdobył, a teraz dziwię się jeszcze bardziej, że Zaułek koszmarów to w ogóle za jakie oprócz scenograficzno-kostiumowych zalety nominowany został. To nie przeczę kino wysokiego poziomu warsztatowego, ale na pewno nie najwyższego fabularnego, stąd trzeba stanowczo stwierdzić, że na możliwości Guillermo del Toro rozczarowujące.
wtorek, 15 marca 2022
This Boy's Life / Chłopięcy świat (1993) - Michael Caton-Jones
Zrobiona wizualnie na styl Marylin Monroe Ellen Barkin i kilkunastoletni, wyglądający odrobinę na upośledzonego Leonardo DiCaprio. Gdzie jest dzisiaj aktorsko Ellen nie mam pojęcia, zniknęła (chyba że jej nie zauważam) po kilkunastu latach intensywnej kariery, a gdzie jest Leonardo? Leonardo jest na szczycie, wciąż i wciąż. Obok nich w jednej ze swoich najmocniejszych kreacji Robert De Niro, więc obsada u Szkota hollywoodzka i akcja osadzona w Ameryce przyznaje jak na wychowanego daleko od Nowego Świata przekonująco oddaje charakter jankeskiej rzeczywistość lat pięćdziesiątych, a sama fabuła prosta życiowa historia matki i chłopca porzuconego przez ojca biologicznego, oparta o autentyczne wydarzenia łapie za serduszko, bo jest tak jak autentyczna tak naturalnie zagrana i ciepło opowiedziana. Matka samotnie wychowująca mało zdyscyplinowanego (ale kocha syna i syn kocha mamę), bo zagubionego dorastającego kawalera i facet mamy ze swoją jak sie okazuje oswojoną z przemocą domową rodzinką. Mamusia za miękka i wychowawczo (w sensie skutecznie przed głupotami powstrzymująca) nieudolna, stąd w akcie desperacji oddaje go pod kuratele faceta, który jak to przeciętny samiec naładowany testosteronem zabiera się za jego tresurę i popisujący się przed kumplami maminsynek z miejsca z pseudo cwaniaczka robi się potulnym zastraszonym barankiem, z chwilowymi już tylko buntowniczymi inklinacjami i nawet zrodzonymi ambicjami. Obyczajówka zatem bardzo życiowa, o twardej męskiej wychowawczej łapie, bardzo cierpkiej męskiej przyjaźni - dojrzewaniu nagle i według metod bezkompromisowych. Dla dobra gówniarza, który bez interwencji mógłby ostro popłynąć, a tak poddany dyscyplinie i obowiązkom nie ma czasu na ściągające kłopoty pierdoły. Film o tym o czym dzisiejsi postępowi moderatorzy metod wychowawczych zapomnieli i wszyscy mamy do czynienia z efektami ich kompletnego braku zrozumienia problemu i tym samym bezstresowego wychowania - innymi słowy wychowania bez zaznaczania granic. Prawda że niezła, odkrywcza rozkminia? To jedno, a drugie, lekcja historii kulturowych i społecznych kontekstów, w znaczeniu objawienia roli kobiety i jej miejsca w życiu mężczyzny. Lekcja mocno wstrząsająca, bowiem czasy to mężczyzny jako Pana i władcy w swoim domowym królestwie, a kobiety jego wiernie znoszącej upokorzenia poddanej. Wkrótce jednak emocje wybuchają i jest rzeź, a po rzezi jest puenta i wraz z napisami końcowymi informacja kto napisał o sobie książkę na której podstawie Michael Caton-Jones ten film nakręcił.
P.S. A ogólnie to warto, gdyż to jest bardzo dobre kino.