piątek, 11 marca 2022

Chelsea Wolfe - Pain Is Beauty (2013)

 


Dwa wyłącznie czynniki rozpaliły moje zainteresowanie twórczością Chelsea Joy Wolfe. Dwie tzw. sprężyny, które spowodowały że albumy Amerykanki zagościły w moim stereo systemie i do dzisiaj rozbrzmiewają systematycznie. Pierwszy to znakomity klip do równie dobrego Feral Love, poznany w ramach rozpoznania sytuacji tuż przed krakowskim koncertem A Perfect Circle z grudnia 2018, gdzie właśnie Chelsea miała supportować ekipę Jamesa Maynarda Keenana i Billy'ego Howerdela. Dwa właśnie ów gig, który nawet jako "rozgrzewacz" przed głównym daniem i jeszcze w hali nie bardzo sprzyjającej tak klimatycznej nucie zrobił jednak na mnie fantastyczne wrażenie i do dzisiaj mam w głowie obrazy, a w sercu odczucia, kiedy siedząc z boczku pod trybunami zahipnotyzowany, zasysałem nowe wówczas dla siebie doświadczenie. Dalej rozwój wydarzeń następował błyskawicznie i przynajmniej właśnie do krążka sprzed niemal już dziesięciu laty wydanego dotarłem, w celu sprawdzenia i przyswojenia ostatnich albumów mrocznej niewiasty. Okazało się że to jak na razie jest granica której nie przekroczyłem i dalej niż do czwartej studyjnej płyty Chelsea, na wstecznym biegu nadal nie dotarłem. Temat myszkowania w jej głębiej w przeszłości tkwiących artystycznych poczynaniach zostawiam na ewentualne przyszły impuls powodowany ciekawością, a tutaj w tym miejscu dopisując kolejny do już zarchiwizowanych dotąd materiałów, skupię się na Pain is Beauty zauważając takie oczywistości, iż słychać że przez kolejne lata artystka ewolucyjnie swoją koncepcję muzyczną zmieniała i tak jak ostatni dotąd Birth Of Violence bardzo mocno popchnął jej nutę w kierunku kompozycyjnej dojrzałości, tak sam Pain is Beauty jawi się przy nim jako zestaw utworów opartych bardziej na klawiszowych motywach wspartych na rytmicznym kręgosłupie (nie mam jednak pewności) pochodzącym z elektronicznego ustrojstwa, z mniejszym udziałem akustycznego instrumentarium, niż to na świeżych dokonaniach ma miejsce. Innymi słowy dzisiaj muzyce Chelsea Wolfe bliżej do akustycznych niż syntezatorowych brzmień, lecz droga do Birth Of Violence prowadząca przez Abyss i Hiss Spun stopniowo zmieniała te proporcje, a wymienione w zasadzie tylko dla mniej wprawnego ucha detalami różnią się między sobą, dając wbrew pozorom chyba jednak wyraźny obraz przeobrażeń jak zakładam w bardzo ciekawym aranżacyjnie kierunku. Nawet jeśli opisywany jest w tym akurat kontekście najbardziej surowym materiałem, to z nieskrywaną ochotą powracam do jego eterycznej poświaty i mechanicznego pulsu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj