Jaka piękna para, tzn. jaka pięknie przełamująca stereotypy wizualne dojrzała para. :) Tyczkowata (ktoś mądry napisałby androgyniczna) Agata Buzek oraz kurduplowaty, a ktoś może o usposobieniu macho dodałby że zniewieściały Jacek Braciak, jako doświadczone małżeństwo (uwaga, to jest już właściwie sama w sobie makabra) na-u-czy-cie-li, ich codzienność zawodowa i prywatna - ta pierwsza akurat w ceglanych murach jednej wspólnej starej szkoły, druga w domu, w działającym sobie naturalnie na nerwy czteropokoleniowym towarzystwie. Tak się zaczyna, od takich scen nowy film Łukasza Grzegorzka (Kamper, Córka trenera) startuje i już od startu mam przekonanie iż dobre aktorstwo, aktorstwo naturalne, to w większym stopniu od charakteru i praktycznych umiejętności wprowadzenia w życie oczekiwań reżysera zależy, niż od samego warsztatu "przedmiotu" jego obróbki. Bo jak wytłumaczyć że Pani Agata czy (no no) praktykujący z nią w scenariuszu boczniaka Adam Woronowicz raz na ekranie dają plamę innym razem odwalają doskonałą robotę. Jacek Braciak za to zawsze jest mega i pewnie nawet gdyby Łukasz Grzegorzek nie potrafił z aktorów wykrzesać tego co najlepsze, to Braciak wciąż przejmowałby ekran swoimi kreacjami. To jedno, drugie zaś "akcja", czyli o co scenarzyście i reżyserowi w jednym chodziło? Są tacy którzy przekonują przekornie że to "tak nudne i bez wyrazu, że nad wyraz prawdziwe", i ja jestem całym sercem z tymi co w tym niczym węszą nieodkrywczy oczywiście pomysł, ale też historię o wielu z nas, mimo że zapewne w stu procentach za cholerę jeden do jednego nie przekładalną. Od poniedziałek do piątku w kieracie i od piątku po robocie do poniedziałku z głową zapieprzoną myślą że od poniedziałku znowu w kieracie całkowicie nieprzynoszącej efektu (brawo system), jednak mimo wszystko wciąż ideowo traktowanej pracy i z mnóstwem problemów powiązanych z brakiem natychmiastowego wpływu na obce i swoje dorastające, czy już dorosłe pociechy (oklaski natura, oklaski niecierpliwość). Poza tym ogólnie młyn i dla odmiany chaos i nawet współżycie intymne mechaniczne, bo (tu akurat pikantny) wspomniany wyżej boczniak ekscytacji dostarcza. Czas leci, ch** strzela że tak zleciał i że leci tak a nie inaczej i już nie będzie lepiej tylko (no k****) gorzej. Wybór jest prosty, powtarzalna do zrzygania mechanika zachowań i często do pary z frustracją deprecha, albo uparte bicie łbem w mur aż do skutku, bez względu na ponoszone koszta. Ewentualnie trzecia droga zaspokajania potrzeb połowicznego, z poczuciem winy że nie włożyło się wysiłku tam gdzie powinno, patrząc bezsilnie na kolejne z wyboru piętrzące się skutki zaniechań. Kapitalnie przemyślany, ironią atakujący obyczajowy dramatyzm i z unikalnym luzem nakręcony film o pozbawionym podmiotowego ja, tudzież z drugiego bieguna nadmiernego ego pełnym życiu i zespawanej ze współczesną egzystencją frustracji. O potrzebach i przeciwstawieniu się oczekiwaniom rwącym strumieniem spływającym na Ciebie, Ciebie i tak... na Ciebie też! Przede wszystkim jednak o skutkach i konsekwencjach bycia rodziną. Skutkach i konsekwencjach czasami zaskakujących cholernie pozytywnie.
P.S. Ostatnie u mnie dwa filmy - Aksinowicz vs. Grzegorzek, jeden temat bliższy serduchu drugi dla niego bardziej obojętny i ten bliższy nie szarpnął, a ten w zasadzie nawet obojętny ruszył i to w pierwszym przypadku wina reżysera, a w drugim reżysera zasługa. No! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz