Urocza
kolażowa czołówka
i na otwarcie ujęcie zapomnianej neonowej Warszawy,
poza tym niestety finalnie rozczarowanie, choć
porażką projektu Katarzyna Klimkiewicz absolutnie nie nazwę, bowiem poniżej wymienię jeszcze kilka czynników dopingujących, by o filmowej "biografii" Kaliny Jędrusik wyrazić się mimo wszystko w ciepłym tonie.
W tej pastelowej formule czasy siermiężnego
peerelu nie wyglądają tak jak oczywiście
kroniki filmowe z epoki pokazują, zadając
pytanie czy świat rzeczywisty oglądany
oczami ówczesnych przeżywających
młodość bohaterów
był nie tyle znośny
co nawet na swój sposób romantyczny? Ponadto quasi musicalowy charakter i „surrealistyczne
spotkanie bohaterki ze spersonifikowaną
katolicką moralnością” sprawia, że ta fikuśna
wizualnie forma potrafi nabrać rumieńców
nie tylko w momentach, gdy Maria Dębska
odkrywa obfite atuty Kaliny Jędrusik.
Zaskakująco dobrze aktorka wypada tak wprost wizualnie, jak i w tej
manierze Kaliny i to jest duży plus oraz naprawdę dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie, kiedy przemawia z tą charakterystycznie rozkosznie irytującą manierą swojej postaci. Gdzieś zaś
na uboczu Katarzyna Klimkiewicz z Patrycją Mnich (współautorstwo
scenariusza) życie rodzinne zupełnie inne
od tradycyjnie pojmowanego umieszczają. Ono jest, lecz wyłącznie w
dość swobodnym układzie
ze Stanisławem Dygatem i skupione bardziej
na jednej osobie niż na jej członkach.
Ale to wszyscy wiedzą że tak po prostu było. Wszyscy ci którzy przynajmniej czytali
jakiekolwiek wspomnienia o artystce i stąd
wiedzą jednak więcej niż
ten bardzo skromny merytorycznie film opowiada. „Wydarzenia w
filmie mogły się wydarzyć, ale nie musiały” i to naturalne że
fabuła 105-minutowa drastycznie obcina fakty historyczne i
ślizganie się
po ich wątkach dziwić nie może. To akurat mam przekonanie, nie było
ambicją reżyserki i scenarzystki, aby
wykreślać poszczególne
życiowe epizody
konsekwentnie i by czynić je same kolejnymi archiwistkami, ale by
choć po części
pokazać Kalinę
Jędrusik tak w wersji scenicznej jak
przede wszystkim pozascenicznej, w konkretnym przełomowym dla kariery momencie - w jej pozie i z naturalnym akcentem
na emancypacyjne wartości oraz w kontrze do zasad społeczno-politycznych epoki. Oficjalnej i nieoficjalnej, z całym
bagażem może co
najwyżej kilku wad i wielu, wielu
kobiecych zalet. Czarowała seksapilem ale
i osobowością nietuzinkową sympatię otwartych umysłów sobie zaskarbiała i to podkreślam Dębskiej udało się znakomicie uchwycić. Ta biograficzna próba, gdyby ją jednym słowem podsumowywać wypadła nie powiem całkiem oryginalnie. Niemniej
jednak artystka takiego formatu zasługuje
na coś więcej
niż tylko bardzo dobrą aktorkę
wcielająca się
w jej postać, scenografię uroczą, muzykę
sentymentalną i pomysł na papierze atrakcyjny, a poza tym tylko telewizyjną realizację i w rolach
wielu innych ikon z przeszłości przeciętnych
aktorów. To niby jest jakieś,
ale ogólnie to jest chyba trochę tylko więcej niż żadne, jeśli brać pod uwagę
oczekiwania.
P.S. Nie powiem że ten Krzysztof Zalewski nie jest tutaj w obsadzie od
czapy, a Leszek Lichota, Paweł Tomaszewski czy Borys Szyc, że nie pokazują Krzysiowi jak grają
wykształceni (zakładam że oni są po właściwych szkołach :)) w tym kierunku aktorzy. Nie powiem też, iż
artystyczno-intelektualna bohema ówczesnej Warszawy nie budzi zazdrości i nie
wywołuje w kontekście tej dzisiejszej odczucia, że kiedyś to
było, mimo że za czasów totalnie ch******o peerelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz