sobota, 12 marca 2022

Bo we mnie jest seks (2021) - Katarzyna Klimkiewicz

 


Urocza kolażowa czołówka i na otwarcie ujęcie zapomnianej neonowej Warszawy, poza tym niestety finalnie rozczarowanie, choć porażką projektu Katarzyna Klimkiewicz absolutnie nie nazwę, bowiem poniżej wymienię jeszcze kilka czynników dopingujących, by o filmowej "biografii" Kaliny Jędrusik wyrazić się mimo wszystko w ciepłym tonie. W tej pastelowej formule czasy siermiężnego peerelu nie wyglądają tak jak oczywiście kroniki filmowe z epoki pokazują, zadając pytanie czy świat rzeczywisty oglądany oczami ówczesnych przeżywających młodość bohaterów był nie tyle znośny co nawet na swój sposób romantyczny? Ponadto quasi musicalowy charakter i „surrealistyczne spotkanie bohaterki ze spersonifikowaną katolicką moralnością” sprawia, że ta fikuśna wizualnie forma potrafi nabrać rumieńców nie tylko w momentach, gdy Maria Dębska odkrywa obfite atuty Kaliny Jędrusik. Zaskakująco dobrze aktorka wypada tak wprost wizualnie, jak i w tej manierze Kaliny i to jest duży plus oraz naprawdę dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie, kiedy przemawia z tą charakterystycznie rozkosznie irytującą manierą swojej postaci. Gdzieś zaś na uboczu Katarzyna Klimkiewicz z Patrycją Mnich (współautorstwo scenariusza) życie rodzinne zupełnie inne od tradycyjnie pojmowanego umieszczają. Ono jest, lecz wyłącznie w dość swobodnym układzie ze Stanisławem Dygatem i skupione bardziej na jednej osobie niż na jej członkach. Ale to wszyscy wiedzą że tak po prostu było. Wszyscy ci którzy przynajmniej czytali jakiekolwiek wspomnienia o artystce i stąd wiedzą jednak więcej niż ten bardzo skromny merytorycznie film opowiada. „Wydarzenia w filmie mogły się wydarzyć, ale nie musiały” i to naturalne że fabuła 105-minutowa drastycznie obcina fakty historyczne i ślizganie się po ich wątkach dziwić nie może. To akurat mam przekonanie, nie było ambicją reżyserki i scenarzystki, aby wykreślać poszczególne życiowe epizody konsekwentnie i by czynić je same kolejnymi archiwistkami, ale by choć po części pokazać Kalinę Jędrusik tak w wersji scenicznej jak przede wszystkim pozascenicznej, w konkretnym przełomowym dla kariery momencie - w jej pozie i z naturalnym akcentem na emancypacyjne wartości oraz w kontrze do zasad społeczno-politycznych epoki. Oficjalnej i nieoficjalnej, z całym bagażem może co najwyżej kilku wad i wielu, wielu kobiecych zalet. Czarowała seksapilem ale i osobowością nietuzinkową sympatię otwartych umysłów sobie zaskarbiała i to podkreślam Dębskiej udało się znakomicie uchwycić. Ta biograficzna próba, gdyby ją jednym słowem podsumowywać wypadła nie powiem całkiem oryginalnie. Niemniej jednak artystka takiego formatu zasługuje na coś więcej niż tylko bardzo dobrą aktorkę wcielająca się w jej postać, scenografię uroczą, muzykę sentymentalną i pomysł na papierze atrakcyjny, a poza tym tylko telewizyjną realizację i w rolach wielu innych ikon z przeszłości przeciętnych aktorów. To niby jest jakieś, ale ogólnie to jest chyba trochę tylko więcej niż żadne, jeśli brać pod uwagę oczekiwania.

P.S. Nie powiem że ten Krzysztof Zalewski nie jest tutaj w obsadzie od czapy, a Leszek Lichota, Paweł Tomaszewski czy Borys Szyc, że nie pokazują Krzysiowi jak grają wykształceni (zakładam że oni są po właściwych szkołach :)) w tym kierunku aktorzy. Nie powiem też, iż artystyczno-intelektualna bohema ówczesnej Warszawy nie budzi zazdrości i nie wywołuje w kontekście tej dzisiejszej odczucia, że kiedyś to było, mimo że za czasów totalnie ch******o peerelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj