Alejandro González Iñárritu ze swoim niebywałym talentem wypłynął na autorskiej filmowej kompozycji mozaikowej, czyli na obrazach łączących różne wątki, których bohaterami liczne postaci, w jedną myśl przewodnią, za którą kryje się przekonanie lub symbol błyskotliwie w treści przemycony. Start jego kariery to eksplorowanie takiej właśnie stwarzającej bogate możliwości ale też ograniczającej jednak metodę do swoistej powtarzalności i Babel w tej kategorii doskonale się odnajduje, stanowiąc sukces artystyczny, chociaż jest to tytuł paradoksalnie w karierze Iñárritu chyba najmniej głośny. Dwie wielkie gwiazdy do kluczowych ról zostały tutaj zatrudnione - aktorzy z ogromnym dorobkiem i fenomenalnymi możliwościami warsztatowymi, a temat podjęty kręci się zarówno pobocznie wokół kwestii przypadków/zbiegów okoliczności/splotów niekorzystnych sytuacji i decyzji podejmowanych świadomie, a nieświadomie wpływających na działania o niewyobrażalnym zasięgu oraz (i tu sedno) wprost do jednego karabinu - broni która niszczy lub szczęśliwie epizodycznie tylko komplikuje życie wielu osób w trzech oddalonych mocno od siebie miejscach. Wystarczy jedna chwila i zła, nieodpowiednia pochopna decyzja, by ze strefy komfortu przenieść się w mrok dramatycznych konsekwencji - poruszając jedną kostkę domina wywołać serię wydarzeń zmieniających sposób spostrzegania rzeczywistości. Sytuacje się przenikają, a reperkusje zachowań i działań u widza wywołują głębokie przeżycie emocjonalne. Treść ambitna i ze szlachetnym celem podjęta to jedno, drugie natomiast, to w jak niezwykły sposób reżyser tego wpływu na widza dokonuje i jak ukazuje i oprawia w ramy swojej własnej stylowej formy liczne koszmarne wydarzenia. Forma surowa, skąpa wizualnie i do pełnego realizmu ograniczona, ale zarazem zdobna w inteligentne aranżacyjne detale muzyczne czy po prostu plamy dźwiękowe - skupiona na problemie, którym można by napisać śmiało że reżyser nie tylko dla potrzeb wyprodukowania kolejnego filmu żyje. To zaangażowanie przez całą projekcję się czuje, a dedykacja z napisów końcowych tylko potwierdza to co dla wrażliwego widza oczywiste i co stanowi zawsze o jakości i osobistym wkładzie duchowym artysty. Narracja jaką też wykorzystuje jest owszem nielinearna i wymuszone konceptem przeskoki lokacji ustawiczne wymagają ciągłego skupienia, ale jak się jest tak przenikliwym filmowcem, wtedy na niczym przez to kompozycja nie traci - w tym na kluczowej dla zrozumienia intencji przejrzystości, a jej założona spójność oczywista, bez problemu do wychwycenia. Rozumiem że kręcąc trzy lata wcześniej dramat kompletny, jakim niewątpliwie było 21 gramów, postawił sobie Iñárritu poprzeczkę na niebywałym poziomie i w tym kontekście Babel jawił się jako rodzaj powielenia koncepcji i przez to został pozbawiony swego rodzaju zaskoczenia (czego akurat w przyszłości Birdman uniknął i tym samym ponownie postawił meksykańskiego reżysera na piedestale), ale w żadnym razie jego oddziaływanie emocjonalne nie jest mniejsze niż zasługującego na obsypanie nagrodami poprzednika. Niewyraźnie chcę powiedzieć, że kręcono nosem na wyróżnienia krytyki w przypadku Babel, które były tak samo pokłosiem pominięcia obrazu z 2003 roku, jak i zasłużonym samym w sobie docenieniem tutaj omówionego. Tak pamiętam, a może tak mi się tylko wydaje że pamiętam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz