Trzeba przyznać, iż to superprodukcja (no ten tego) jak się patrzy, bo wzrok nie może aż tak mylić i doświadczenie "koneserskie" tak mocno oszukiwać, by uznać pracę wykonaną pod kierownictwem Guillermo del Toro oczywiście za jakieś nędzne starania by zrobić powierzchowne wrażenie. Poza tym trochę pieniążków producenci musieli wyłożyć na te zapierające dech w piersi dekoracje i cały pozostały wkład, jaki bez konkretnego grosza nie mógłby poczynić tak niepokojącego zmysł wzroku wrażenia. To jest przecież cecha priorytetowa filmowej sztuki del Toro, by wizualnie innych twórców zawstydzać, a widza uwagę koncentrować raz na przepychu optycznym, dwa zaś w dalszej, ale nie drugorzędnej kolejności, na ideowym dobru pomysłu we właściwej treści przemyconym. Cóż to jest za wyczesane widowisko, jakie fantastyczne spotkanie niczym nie ograniczonej wyobraźni z możliwościami jakie daje gigantyczne finansowe wsparcie, aby powstały w umyśle koncept przekuć na język sztuki filmowej i do jego realizacji zatrudnić czołowe hollywoodzkie nazwiska, które prócz szerokiego zainteresowania i powiązanych z nim przychodów, gwarantują też odpowiednio rzecz jasna przez reżysera prowadzeni, kapitalną jakość warsztatowa. Szkoda tylko że nieco sobie żartuję, że specjalnie przesadzam, a Zaułek koszmarów wygląda wyłącznie znakomicie, lecz nieco nudzi, albo precyzyjniej mówiąc teoretycznie dość misternie tkany, praktycznie niezbyt wciąga. Okazuje się w porównaniu do tych przeszłych prac reżysera marnym „rylcem” i w żadnym momencie tak na dobre nie łapie intrygującego rytmu i tym bardziej nie szokuje. Tajemnice przeszłości, umysłu figle, jakieś oszustwa i manipulacje, sugestywne mentalistyczne cyrki nad jakimi zdaje się iż można zapanować, ale to niby tylko pozory, bo wpada się w spiralę i zatraca, a na koniec można zaryć o glebę spadając jeszcze niżej niż miejsce z którego osiągając po drodze merkantylny sukces się wypełzło. Dramat, a może bardziej thriller w osobliwie podkręconej blagierstwem estetyce noir o chciwości, determinacji i finalnie o upadku. Oparty na literackim pierwowzorze (doczytałem że na powieści Williama Lindsaya Greshama), scenariuszowo nie porywający i momentami męczący, bowiem dramaturgia z niego ulatuje, a poza tym nawet sam pomysł jest banalnie przewidywalny, więc i ekscytacji na poziomie zapomnienia o całym otaczającym świecie brakło. Okazało się, że to co najwyżej elegancki ilustracyjnie, lecz merytorycznie bez większej głębi thriller, zyskujący jedynie stylową formą, bo inaczej mógłbym rzec, iż będący może nie całkowitą ale na pewno częściowo stratą czasu. Oczywiście świetnie zagrany i musowo produkcyjnie fachowo ogarnięty, jednako bez startu do największego w karierze dzieła Meksykanina który z jakiegoś (kumaci rozkminią :)) powodu zawsze będzie mi się z Hiszpanem kojarzył, a wręcz nawet o półeczkę niżej od tak przecież utytułowanego ostatniego jego filmu, którego nota bene także ponad bardzo dobry poziom w swojej ocenie wówczas gdy miał premier nie wynosiłem. Stąd twierdzę, że kiedyś dziwiłem się iż on najwyższe oscarowe laury zdobył, a teraz dziwię się jeszcze bardziej, że Zaułek koszmarów to w ogóle za jakie oprócz scenograficzno-kostiumowych zalety nominowany został. To nie przeczę kino wysokiego poziomu warsztatowego, ale na pewno nie najwyższego fabularnego, stąd trzeba stanowczo stwierdzić, że na możliwości Guillermo del Toro rozczarowujące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz