wtorek, 8 marca 2022

Powrót do tamtych dni (2021) - Konrad Aksinowicz

 

Powrót do tamtych dni vel Powrót do Legolandu, czyli raz trend na kino budzące sentymenty w całej okazałości, gdyż nie trzeba myślę wymieniać tytułów które w ostatnich latach wracają do "wspaniałych" bo innych, bo "analogowych", bo "to i tamto" czasów - każdemu dzisiejszemu pięćdziesięcio czy czterdziestolatkowi przypominając o idealizowanym dzieciństwie. Dwa, kino terapeutyczne - dla reżysera osobiste i z pewnością w przepracowaniu traum ważne, lecz warsztatowo niezwykle trudne do realizacji, bowiem przełożenie złożonej etiologii własnego, głęboko tkwiącego w sercu jako zadra doznania na język filmu zrozumiały nie tylko dla podobnymi przeżyciami jednostek dotkniętych, tak aby sięgać jądra problemu, bez stosowania fasadowej obudowy kruszącej z automatu każde nieobojętne na los „kundelka” serduszko, jedynie dla wybitnych twórców możliwe. Tutaj akurat tak samo jak dosłownościami męczy, tak film Aksinowicza sympatycznie roztkliwia kopalnią staroci. Istne archeologiczne wykopalisko na ekranie - z tymi wszystkimi gadżetami tamtych czasów. Video kasety, kasety magnetofonowe, kreszowe dresy, klocki lego i inne takie wypożyczalnie vhs, czy quasi pewexowskie akcje. Od strony wizualnej fajnie to wygląda i trzeba przyznać ze scenograf włożył sporo pracy odszukując relikty przeszłości i doskonale w charakterze czasu i miejsca się odnalazł, ale równocześnie wrażenie mnie nie opuszczało, że ciśnienie zamiast na dramaturgię poszło na tło, a za tym stała kompulsywna potrzeba reżysera by wszystko co zapamiętał, a co dla jego spostrzegania epoki ważne pokazać. To jednak oprócz całkiem sprawnego zarysowania sytuacji polityczno-społecznej tylko tło i dla jądra tematu mało ważny, nawet bardziej niż drugoplanowy detal, który rozrastając się w wyobraźni twórcy do wymiaru nadrzędnego, odebrał właściwej istocie mocy skupiającej uwagę. Będę do bólu szczery! To nie jest film wstrząsający, a taki powinien być kiedy tak bardzo emocjonalny problem bierze się w obróbkę. To film też przez mało wiarygodne aktorstwo wręcz groteskowy, mimo że nie można mu przecież zarzucić braku wiarygodność czy autentyzmu. To na pewno film prawdziwy, lecz nazbyt sterylny i dla widza doświadczonego realnością pokazanych sytuacji domniemam bardziej konsternujący niż przebyte traumy odgrzewający. W nim kolejne wątki chaotycznie wplatane i konstrukcja jakaś topornie ciosana. Fatalne z dzieciństwa wspomnienia, kształtujące dramatycznie, hartujące charakter doświadczenia - jednocześnie w przyszłości wpływając na jakość dorosłego życia. Dla kogoś kto nie zna tego koszmaru z autopsji może być to przeżycie poruszające, ale nie przestaje mieć wrażenia że na podobieństwo sytuacji kiedy wrażliwe osobowości płaczą nad losem zamkniętych w zoo zwierzątek. Chyba że taki był cel by poruszyć i litość wywołać, bo terapeuta za miliony uznał, iż film dla zawodowego reżysera będzie naturalnym znakomitym i w ogóle "na jaki to błyskotliwy pomysł wpadłem!" sposobem porachowania się z narastającym z latami i objawiającym się najintensywniej już w dojrzałym wieku problemem. Niemniej jednak, bez względu na sporą reżyserską indolencje (Aksinowicza krytycy chwalą, a Aksinowicz technicznie to w tym przypadku tylko co najwyżej taki Jan Hryniak od Zenka), to ja mocniej niż w uwadze z nawiasu nie będę „Legolandu” krytykował, bo pewnie człowiek z syndromem DDA prozaicznie padł ofiarą skupienia na sobie, nie zauważając wszystkiego wokoło. To ciekawe, że kiedy Aksinowicz zrobił W spirali, to ja wbrew ogólnej opinii wyłącznie chwaliłem, a jak nakręcił Powrót do tamtych dni, to ja jako jedyny mam wyłącznie potrzebę narzekania.

P.S. Bardziej surowej ocenie poddaje zaś Maćka Stuhra, o którym piszą że taki w roli alkoholika wybitny, kiedy z niego taki aktorski alkoholik, który absolutnie nie rozumie wewnętrznego pulsu skomplikowanej roli i gra jak "myśli" że powinien grać, kierując się pozorami kompletnie odzierającymi kreację z autentyzmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drukuj