poniedziałek, 30 sierpnia 2021
Carcass - Heartwork (1993)
sobota, 28 sierpnia 2021
Turnstile - Glow On (2021)
To (zaprawdę powiem Wam) niezwykłe, że tak krótkie numery stanowią kompletną i domkniętą całość, a zarazem mnogość fantastycznych motywów, zarówno przebojowo melodyjnych (tych zachwycających chwytliwością) jaki i kombinatoryką czy siłą ekspresji, powoduje że drzemie w nich potencjał na znacznie bardziej przestrzenną rozbudowę. Lecz Turnstile nie ulegają tej pokusie i trzymają się korzeni nawet wtedy, gdy w piosenkowość zapuszczają się bardzo szeroko, pozostając mimo flirtu z (tak, tak, PRZEBOJAMI) wierni punkowo hardcore'owemu etosowi, zarówno w kwestii bezkompromisowości jak i długości poszczególnych numerów - które dodatkowo jako całość stanowią pozbawioną przerw całość. Cieszę się ogromnie także z faktu, iż wydając większą chwilę wcześniej mini z zawartością w postaci T.L.C. (Turnstile Love Connection), nie pozbawili nowego longa (ha ha 35 minut, co i tak stanowi o 9 minut więcej niż czas trwania poprzednika), tych właśnie powyżej wymienionych fantastycznych numerów, które to zaprezentowane równolegle w wersji z obrazem symbolizują ich otwartość na łamanie schematów oraz w ujęciu artystycznym awansują do kategorii majstersztyku wizualno-muzycznego. Ciśnie się przeto na klawiaturę potok komplementów, poczynając od słów uznania dla kapitalnych instrumentalistów w składzie (każdego innego - z osobna), kluczowego zjawiskowego w swym spontanie frontmana, dalej na poziomie nostalgicznym pięknego wskrzeszenia klimatu początku lat dziewięćdziesiątych, poprzez fenomenalne korzystanie z muzycznej wyobraźni i jak słychać doskonałego obycia pośród estetycznych wytrychów, a kończąc na wyrywającej z butów ekspresji i wreszcie braku jakichkolwiek ograniczeń, których odrzucenie zagwarantowało Glow On walor eklektyzmu i usunęło ryzyko popadania w banały. W moich uszach rządzi dziś Glow On i jest on w moich oczach czymś na kształt tego czego dokonali jeszcze równie wybitni, choć o znacznie bardziej rozpoznawalnych nazwiskach muzycy udzielający się w projekcie Girrafe Tongue Orchestra. Chłopaki (JAK FAJOWO!) wchodzą z buta do ekstraligi i nie będę zaskoczony jeśli za lat trochę ich nazwiska będą zapisane złotymi zgłoskami w historii rocka. Wszystko na to dzisiaj wskazuje, a ja nie mam najmniejszego oporu by określić ich największą nadzieją błyskotliwego rocka i najbardziej rokującym składem na lata. Już nie mogę się doczekać z czym będę w ich przypadku mieć do czynienia, kiedy kolejny album nagrają. PRZEKOZACY wszyscy - każdy z innej bajki i dzięki temu Glow On tak błyszczy. Znaczy świeci!
czwartek, 26 sierpnia 2021
Megadeth - Youthanasia (1994)
środa, 25 sierpnia 2021
Czarna owca - Aleksander Pietrzak
wtorek, 24 sierpnia 2021
Lorde - Solar Power (2021)
poniedziałek, 23 sierpnia 2021
Radio Days / Złote czasy radia (1987) - Woody Allen
O charakterze wdzięcznego mitu autobiograficzna opowieść. Luźno oparta o wspomnienia z dzieciństwa Allana Konigsberga. Z urokliwą dopieszczoną scenografią, w każdym ogóle i też w szczególe genialnie zrealizowana. Może akurat (co w jego filmach jest stałą) nie tak fascynująca na poziomie wielkich emocji, ale fantastycznie wciągająca w swoją lekką, aczkolwiek niepozbawioną błyskotliwych poważnych wtrętów formułę. Z kapitalnym, obowiązkowo na autorski sposób przerysowanym ironicznym poczuciem humoru i równie zabawnie przestylizowanymi aktorskimi kreacjami. A w tle przełomowe wydarzenia historyczne i standardy muzyczne z epoki. Czarująca ścieżka dźwiękowa do zupełnie innego niż współczesne dorastania. Radio w nim jako medium wokół którego codzienność była opleciona. Barwne życie powszednie i niepowszednie bohatera, ale i całego stada wujków i cioć, osobliwych postaci sąsiadów i wszystkich tych, którzy gdzieś przez młode życie Allana Stewarta (realizując własne ścieżki) się przewinęli. Woody Allen potrafi bawić się w takie ciepłe, nostalgiczne kino, a to jest jeden z najlepszych w jego karierze na to przekonanie dowodów. Bez względu na to ile w tym całym beztroskim micie czystej prawdy.
niedziela, 22 sierpnia 2021
Times Of Grace - Songs Of Loss And Separation (2021)
piątek, 20 sierpnia 2021
The World According to Garp / Świat według Garpa (1982) - George Roy Hill
czwartek, 19 sierpnia 2021
The Front Page / Strona tytułowa (1974) - Billy Wilder
Legendarny Billy Wilder za kamerą i równie zacny duet aktorski przed. Jack Lemmon i Walter Matthau, znani mojemu pokoleniu przede wszystkim dzięki rolom dwóch zgryźliwych tetryków, to przecież aktorzy o gigantycznym dorobku, jakby co przecież niepodważalne ikony hollywoodzkiego kina. Aktorzy przesympatyczni, urokliwi i charyzmatyczni - z wielkim talentem tragikomicznym. Wilder zaś zbudował swoim dorobkiem wespół z kilkoma innymi twórcami wielkość amerykańskiego powojennego rozrywkowego kina. Chociaż jego filmy nie należały do mega poważnych, to nie są po prostu głupie, gdyż kapitalne wyczucie materii nie pozbawiało jego zwariowanych komedii nie tylko groteskowego "dramatycznego" pazura. Poza tym zmysł estetyczny pozwalał na pogodzenie atrakcyjności wizualnej ze spektakularnym jak na owe czasy budżetem. Tylko że w roku 1974, kiedy już zupełnie inaczej się blockbustery kręciło, The Front Page wyglądał jak relikt przeszłości, który mógł co bardziej zainteresować wyłącznie sentymentalnych romantyków odchodzącego w przeszłość wysokobudżetowego kina. Strona tytułowa jest właśnie schyłkowym nawiązaniem do tego mitu kina lat czterdziestych i pięćdziesiątych, wyprodukowanym w nieprzyjaznych dla lekkich obyczajówek czasach, kiedy podbijające widownię amerykańskie filmy wyglądały już zupełnie inaczej. Wyglądały surowo, często wręcz odpychająco. Z pewnością nie zwiewnie i niezobowiązująco. Mimo to The Front Page przytulił nominacje do Złotego Globu, ale przepadł z kretesem, wziąwszy pod uwagę kaliber nazwisk. Wszystko się przecież kiedyś kończy. Kończą się mody, trendy - wreszcie kończą się złote czasy dla największych sław.
środa, 18 sierpnia 2021
In the Heat of the Night / W upalną noc (1967) - Norman Jewison
Uzupełnianie żelaznej klasyki sprzed lat to zawsze niezwykła przygoda. Podroż do miejsc z czasów ówczesnych, ukradkowe spojrzenia na przeszłość lub przyszłość z perspektywy sprzed lat i chwilowe doświadczanie kontaktu ze sztuką kinową produkowaną według starych wzorców, przepisów i obowiązujących wówczas trendów. To też nie zawsze jest łatwo na określoną estetykę się przestawić i nie dostrzegać bądź skutecznie ignorować te słabości technologiczne, które dzisiaj nie ma możliwości by w kompozycji filmowej mogły się pojawić. Najlepiej jednak jeśli film jest fachowo warsztatowo i z taką artystyczną wrażliwością nakręcony, że emanuje swoistą silną magią, która ma moc zahipnotyzowania widza pochodzącego z zupełnie innej epoki. Wtedy jego siła magnetyczna wyrównuje wspomniane powyżej niedostatki. Sporo zarówno obrazów z jednej jak i drugiej kategorii, ale większość to filmy tkwiące gdzieś pomiędzy, a W upalną noc to przykład właśnie takiej sytuacji. Jest w nim charakter surowy i hollywoodzka maniera z epoki. Potrafi on zarówno wciągnąć, jak i wzbudzić konsternację przez swoje stylistyczne słabości. Niemniej jednak najważniejsza jest sama opowieść, a obok niej sposób wyeksponowano jej za sprawą aktorskich kreacji i charyzmy reżyserskiej. Nie zawsze te scenariusze leciwe były błyskotliwe, częściej dość toporne i oczywiste. Bazujące bardziej na nakręcaniu interakcji pomiędzy postaciami niż przemycaniu do historii głębokich podtekstów czy społeczno-kulturowych kontekstów. Tutaj jednak w scenariuszu niezbyt odkrywczym, wybornie bo nieschematycznie ukazano relacje rasowe i tak samo jasno ogólne i szczególne ich konotacje. Powstał tym samym (jak koneserzy piszą) pionierski kryminał społeczny, podnoszący do wyższej rangi kino klasy B. Tyle i aż tyle, a i tak świetnie się je wolnym przed południem oglądało.
wtorek, 17 sierpnia 2021
Rebel Without a Cause / Buntownik bez powodu (1955) - Nicholas Ray
Pokoleniowe zgrzyty, tak plus minus 65 lat do tyłu. Przepaść czasowa - a to te tylko kilka pokoleń wstecz. To jakby moi dziadkowie tkwiący w konfrontacji ze swoimi starymi, gdybym rzecz jasna mieszkał w Ameryce, a moi starzy byli dziećmi Jankesów. :) Jednak ta buntownicza postawa, to nic rożnego w sensie uniwersalnym, a tylko w szczegółach tkwi to, co może nieco wzbudzać poczucie nieporozumienia, czy niezrozumienia. W ogólności nic się nie zmieniło, mechanizmy te same, a powody to tylko zmienne wywołujące reakcje i one są odmienne, epoka, sytuacja, moda. Ale tak samo w każdym osobnym przypadku, dorastanie i dojrzewanie może przebiegać z rożną intensywnością i w konsekwencji przynosić inne reakcje. Tak po prostu, tak zwyczajnie. Chce przez to powiedzieć że ikoniczny obraz z Jamesem Deanem wówczas otwierał dyskusje, która do dzisiaj trwa, a nasza wiedza mimo miliardów sytuacji jest wciąż uboga, bo kolejne pokolenia wciąż na nowo i świeżo przez ten cykl przechodzą. Niemniej jednak nie trudno momentami zrobić wielkich oczu, gdy autora scenariusza ponosi brawura, a emocjonalność postaci niejednokrotnie zaskakuje nieadekwatnością reakcji. Na czoło w tej kategorii wysuwa się zaplecenie fabuły wokół honorowej postawy, przejawiającej się podejmowaniem niedostosowanego do sytuacji ryzyka, bo nazwano go cykorem - twierdzę że to chyba lekka przesada. :) To i tak nie wszystko, bo ta miłosna naiwność i cały wątek zemsty zbyt grubymi nićmi szyty, stąd idealnie oddający charakter ówczesnego hollywoodzkiego kina, które jest nazywane tylko ze względu na sentyment na wyrost kultowym. Chyba że wziąć pod rozwagę fakt, iż cała trójka jego małoletnich gwiazd, począwszy od Jamesa Deana w ciągu kilkudziesięciu lat zginęła tragicznie. Takie wydarzenia przecież dodają całej filmowej otoczce pikanterii. Zastanawiają się miłośnicy kina czy może to tytuł wyjątkowy, bo to tytuł przeklęty.